Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Pięknie oddany pracy pisarskiej

Zdjęcie ilustracyjne
fot. Norman Boehm

Z dr Aleksandrą Ziółkowską-Boehm o Melchiorze Wańkowiczu rozmawia dr Marcin Lutomierski

– Jak to się stało, że zaczęła Pani pracować dla Melchiora Wańkowicza?

– Byłam studentką filologii polskiej Uniwersytetu Łódzkiego, na czwartym roku jako temat pracy magisterskiej wybrałam twórczość Melchiora Wańkowicza. Zastanawiałam się także nad Zofią Kossak-Szczucką, ale wybrałam autora Ziela na kraterze, którego książki mój Tata miał w swojej bibliotece, także wydania emigracyjne, które zdobywał różnymi sposobami.

Po lekturze książek, po napisaniu wymaganych tzw. prac zaliczeniowych, wysłałam do niego list do Warszawy. Napisałam, między innymi, że mam pewne pytania dotyczące jego twórczości, czy mógłby mi pomóc w ich odpowiedzi. Dostałam list zapraszający mnie do Warszawy. Był maj 1972 roku.

Zgłosiłam się punktualnie na ulicę Puławską 10 (na rogu Rakowieckiej, naprzeciwko ówczesnego kina „Moskwa”); zadzwoniłam do mieszkania nr 35. Było to piąte piętro dużej kamienicy, na które wchodziło się pieszo, bo winda  dojeżdżała na czwarte. Otworzył mi pan z rozwianą długą czupryną siwych włosów, nieszczupły. Powiedział, że nie ma więcej niż 45–60 minut. Ma kłopoty ze zdrowiem i skupia się na nowej książce.

– Czytała pani moje książki? – spytał.  – Oczywiście, odpowiedziałam, wszystkie. –Naprawdę? – popatrzył na mnie uważnie. – Czasami przychodzą studenci, którzy nie czytali żadnej mojej książki. – Mam kilka prac zaliczeniowych, odpowiedziałam. – Proszę pokazać... Siedziałam przy stoliczku, gosposia (Marta Karaban, o której pisał w Zielu na kraterze) podała kawę i ciasteczka. Patrzyłam na zegarek, z godziny zostało 15 minut. Tymczasem Wańkowicz odłożył moje prace, i powiedział: umie pani myśleć krytycznie, o niektórych sprawach już jakby zapomniałem.

Zaczęła się rozmowa. Niebawem poprosił, by zostać do kolejnego dnia, czyli do niedzieli. Były targi książki i miał podpisywać swoje książki przed Pałacem Kultury. – Zapraszam panią, by mi towarzyszyła.

Zadzwonił do akademika, aby mi zamówić nocleg. Opowiadał o swoich perypetiach z książką, która się ukazała pod tytułem Wojna i pióro. Mówił, jakie miał problemy z jej wydaniem. Słuchałam z ogromną ciekawością, oszołomiona, ujęta ogromnie, że mi poświęca cały wieczór. Mówił też o planach nowej książki, w której chciał napisać o procesie pisania, perypetiach związanych ze zbieraniem materiałów, punktach widzenia, itd. W czasie tego wieczoru Wańkowicz zaproponował, abym wyszukiwała mu materiał do powstającej książki. Abym była – jak powiedział – jego researcherką. – Ale pani przyjechała, by porozmawiać o pracy magisterskiej. Pożyczam pani jedną z teczek swojego archiwum. Niech pani poczyta, wykorzysta do pisania...

Wielki dowód zaufania, prawda?... I tak się zaczęło. Czytałam pamiętniki, dzienniki, biografie, by wyszukać materiał dotyczący różnych metod pisania. Jak różni pisarze układali sobie rytm pracy. Np. Ernest Hemingway wstawał wcześnie rano i pisał na stojąco przy pulpicie. Lubił zapach suszonych jabłek.

Przywoziłam Wańkowiczowi materiał, zabierałam kolejne teczki jego archiwum do domu. Napisałam pracę magisterską (promotorem był prof. Zdzisław Skwarczyński), obroniłam. Niebawem zaproponowano mi pisanie doktoratu. Wańkowicz się ucieszył. – Chcę cię zatrudnić u siebie. Będziesz pisać, otworzysz przewód na Uniwersytecie Warszawskim – powiedział.

Zadzwonił do prof. Juliana Krzyżanowskiego, ten się zgodził mnie wziąć pod opiekę naukową. (Po jego śmierci przejęła ją prof. Janina Kulczycka-Saloni). I tak się zaczęło.

– Na czym polegała ta praca?

– Trwało zbieranie materiałów do książki na temat procesu pisania, która dostała tytuł Karafka La Fontaine’a; powstały dwa tomy. Drugi tom zadedykował mnie: „Pani mgr Aleksandrze Ziółkowskiej, bez której oddanego współpracownictwa zapewne byłaby to jeszcze gorsza książka”... Dowcipne, prawda?

A jednocześnie: jaki to zaszczyt mieć umieszczoną w książce dedykację od wielkiego pisarza. A także... kolejny piękny gest. Pisarz przed operacją napisał testament, w którym zapisał mi swoje archiwum „na własność”. To dotyczyło także copyright archiwum, ale nigdy nie skorzystałam z tego.

Odpisywałam na listy, które czytelnicy mu licznie przysyłali. Czytałam rozdział po rozdziale – na gorąco, gdy książka powstawała. Pisarz oczekiwał uwag. Gdybym zdawkowo pochwaliła, odpowiedziałby: Po co cię zatrudniam?

– Czy mogłaby Pani powiedzieć coś więcej o zapisanym Pani w testamencie archiwum pisarza? Gdzie ono się znajduje i co zawiera?

– W swoim testamencie (adwokatem był Stanisław Szczuka) oficjalnie zapisał mi „na własność” swoje archiwum. Część materiałów – czysto archiwalnych (np. poprawiane ręcznie maszynopisy książek) przekazał kilka lat wcześniej do Ossolineum. Do mnie należy np. zbiór recenzji dotyczący każdego tytułu, korespondencja, m.in. od czytelników, liczne wywiady, eseje.

Archiwum znajduje się w moim warszawskim mieszkaniu na Mokotowie (które po wyjściu za mąż i zamieszkaniu w Stanach na mnie czeka. Wracam do siebie).

– Blisko Wańkowicza to Pani pierwsza książka. Jak powstawała? Jak została przyjęta?

– Po śmierci pisarza zwrócił się mnie dyrektor Wydawnictwa Literackiego Andrzej Kurz, który powiedział: – Proszę napisać swoje wspomnienia z pracy..., jak pani szybko napisze, to szybko wydamy.

W ciągu sześciu miesięcy napisałam Blisko Wańkowicza. Tytuł mi wymyślił Ryszard Kapuściński. – Musi być Wańkowicz w tytule…, „obok” – nie, napisz:  „blisko”. Książka miała cztery wydania, każde 30 tysięcy nakładu; cieszyła się dużym powodzeniem. Jako przykład: „Tygodnik Powszechny” (20 czerwca 1976) dał na pierwszej stronie taką notę. Odpowiedź na minikonkurs Jak zdobyłem bestseller: „Aleksandry Ziółkowskiej Blisko Wańkowicza  zdobyłem dzięki znajomemu z pracy. Jego znajomy – pracownik Domu Książki – przez znajomego zatrudnionego przy rozdziale książek załatwił z kolei u znajomego księgarza z terenu jeden egzemplarz spod lady. A wszystko udało się dlatego, że ten pierwszy znajomy otrzymuje ode mnie w tym roku po przeczytaniu kolejne numery TP – czując się zobowiązany, uruchomił łańcuszek znajomości”.

Później ukazały się moje kolejne książki poświęcone Wańkowiczowi: Na tropach Wańkowicza, Na tropach Wańkowicza po latach, Proces Melchiora Wańkowicza 1964 roku. (Maciej Łuczak przywołał tę książkę w: A imię jego 34. Postępowanie karne wobec sygnatariuszy Listu 34 i popierających go pisarzy (Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Wydawnictw Naukowe Scholar, Warszawa 1922); Wokół Wańkowicza (2019).

Z moim wstępem i opracowaniu ukazały się omówienia korespondencji pisarza: Melchior i Krystyna Wańkowiczowie (1993); z Jerzym Giedroyciem (2000); Zofia i Melchior Wańkowiczowie (dwa tomy, 2004).

W języku angielskim w Stanach Zjednoczonych ukazała się moja książka Melchior Wańkowicz Poland’s Master of the Written Word (2013). Niebawem ma być opublikowane tłumaczenie Wańkowicza Bitwy o Monte Cassino (tłumaczem jest prof. Charles Kraszewski, tłumaczenie sponsorowało Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce).

– Obecnie w naszym wydawnictwie uniwersyteckim jest przygotowywana do druku Pani książka Melchior Wańkowicz – przypominany. Dlaczego zdecydowała się Pani opublikować ją właśnie tu?

– Wspomnę najpierw, że napisałam w tytule słowo „przypominany”, bo trzeba go przypominać. Minęło 50 lat od śmierci pisarza, należy jego książki wznawiać. Np. z Ziela na kraterze powinien powstać film. Książki, jak Szczenięce lata i Ziele na kraterze, powinny być na stałe w lekturach szkolnych.

A Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jest znane z interesujących publikacji i nada mojej nowej książce dobrego, popularnonaukowego, charakteru.

– Czym ta książka będzie się różnić od wcześniejszych?

– Patrzę z dystansem, korzystam z różnych źródeł (np. z IPN), omawiam ogólnie życie i twórczość, wybrane tytuły omawiam bliżej. Chcę nią zachęcić młodych czytelników, by zainteresowali się niezwykle ciekawym życiem i wielką piękną twórczością pisarza.

– Jak zapamiętała Pani autora Ziela na kraterze?

– Jako pięknie oddanego pracy pisarskiej. Jak mówił: pisanie to postanowienie sobie, że się jest utalentowanym, to przede wszystkim – praca. Mającego – mimo choroby, dolegliwości zdrowotnych – wciąż ochotę na żarty i dowcipy. Nie przygnębiał domowników swoim stanem. Patrzył na swoje i  innych życie krytycznie, ale ze zrozumieniem. Podkreślał, że są „różne punkty widzenia”, doceniał pracę i oddanie jej. Dostrzegał dobro i szlachetność.

– Dziękuję za rozmowę.

Dr Aleksandra Ziółkowska-Boehm – autorka kilkunastu książek, stypendystka m.in. amerykańskiej Fundacji Fulbrighta, Institute of International Education, kanadyjskiego Ministerstwa Kultury Ontario, nowojorskiej Fundacji Kościuszkowskiej. Laureatka konkursów literackich i czytelniczych. Wśród jej książek są m.in. publikacje poświęcone życiu i twórczości Melchiora Wańkowicza (autor zapisał jej swoje archiwum i zadedykował drugi tom Karafki La Fontaine’a).

pozostałe wiadomości

galeria zdjęć

Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Kliknij, aby powiększyć zdjęcie.