Z prof. dr. hab. Michałem Wicińskim, prodziekanem Wydziału Lekarskiego, rozmawia Winicjusz Schulz
– Niedawno, goszcząc osoby z Holandii, które od czasu do czasu zerkały w telewizor, usłyszałem w pewnym momencie pytanie: skąd u nas aż tyle reklam związanych z różnymi preparatami, suplementami diety itd. Czy rzeczywiście Polaków aż tak bardzo to interesuje?
– Tak, to prawda. Polacy kochają suplementy diety i można powiedzieć, że mają na ich punkcie „obsesję” – o czym świadczą następujące dane – w ubiegłym roku Polacy wydali na suplementy diety prawie 8 mld złotych, a 79% deklaruje, że zażywa tego typu preparaty w celu poprawy swojego stanu zdrowia.
– Jak wypadamy na tle innych narodów pod względem zakupów suplementów diety, różnych paramedycznych środków?
– Niestety pod względem ilości zażywanych suplementów diety i innych środków paramedycznych zajmujemy pierwsze miejsce w Europie. Brak edukacji w zakresie profilaktyki zdrowotnej i pragmatycznego potraktowania danych naukowych, świadczących o korzyściach wynikających ze zmiany stylu życia, zdecydowanie sprzyja nadużywaniu suplementów.
– Po co najczęściej sięgamy? Środki wspierające wydolność, odchudzanie, różnego rodzaju preparaty witaminowe?
– Najczęściej sięgamy po preparaty witaminowe, do czego w dużej mierze przyczyniła się pandemia – wyzwoliła w Polakach uczucie lęku o własne zdrowie i za sprawą witaminowych suplementów diety postanowili „wzmocnić” swoją odporność. Kolejną grupą suplementów diety, po którą sięgamy najczęściej są preparaty na włosy, skórę i paznokcie oraz wzmacniające stawy. Oczywiście w sezonie wiosenno-letnim można zauważyć wzrost zainteresowania preparatami wspomagającymi odchudzanie. Dostrzegamy tutaj pewną cykliczność na rynku farmaceutycznym.
– Można się od tego uzależnić? I to od z pozoru niewinnych preparatów? Całkiem niedawno spotkałem osobę, które wiara w cudowność preparatów pewnej firmy (mniejsza o nazwę, bo nie będziemy jej reklamować) graniczy wręcz z religijnym fanatyzmem.
– Oczywiście – od tych preparatów również można się uzależnić. Bardzo często w tym przypadku mamy do czynienia z uzależnieniem psychicznym, ponieważ usilnie wierzymy w to, że tylko przyjęcie konkretnego suplementu diety poprawi nasze zdrowie lub utrzyma je w dobrej formie. Niestety, często jest to pułapka, bo nie zwracamy uwagi na prawidłową dietę, aktywność fizyczną, nie robimy badań profilaktycznych, usprawiedliwiamy się pozornym dbaniem o siebie.
– Może warto wytłumaczyć zarówno tym, którzy sporadycznie po takie środki sięgają, jak i tym, którzy ich nadużywają, czym różnią się suplementy od leków?
– Tak, jest to bardzo istotne, bowiem okazuje się, że co trzeci Polak nie jest pewny, jaka jest różnica między lekiem a suplementem diety. Co najważniejsze – lek musi spełniać normy ilościowe i jakościowe oraz musi mieć potwierdzone badaniami klinicznymi działanie, natomiast suplement może, ale nie musi spełniać norm ilościowych i jakościowych oraz nie musi mieć udowodnionego działania.
– Pytanie może trywialne, ale dlaczego na suplementy nie potrzebujemy recepty, a na leki już tak?
– Suplementy diety, w świetle prawa, są środkami spożywczymi, dlatego podlegają innym przepisom niż leki. Stanowi to pewną furtkę, umożliwiając stosunkowo szybkie i łatwe pod względem formalnym wprowadzenie preparatu na rynek farmaceutyczny.
– A skoro na preparaty, suplementy nie potrzeba recepty i zaleceń lekarza to gdzie jest granica bezpiecznego ich przyjmowania?
– Niestety, okazuje się, że tylko co piąty Polak konsultuje zakup suplementów diety z farmaceutą, a co siódmy z lekarzem. Warto w tej kwestii uświadamiać społeczeństwo, że suplementy nie zawsze są bezpieczne (badania pokazują, że pod względem składu przebadana jest tylko połowa…) i przede wszystkim nie zawsze są konieczne. Mnogość reklam, które pojawiają się w mediach, niestety nie ułatwia tego zadania. Mamy coraz więcej zgłaszanych interakcji pomiędzy lekami a suplementami diety. Szczególnie istotne wydają się tu leki przeciwzakrzepowe oraz stosowane w terapii nadciśnienia tętniczego. W praktyce mamy często do czynienia z nieskutecznością zalecanej farmakoterapii. Niestety pod względem prawnym monitorowanie takich interakcji nie jest wymagane.
– Może przy okazji wierzymy, że na wszystko musi coś być: na otyłość, na porost włosów, na wygładzenie skóry, na przyrost mięśni. Taka trochę droga na skróty...
– Łatwiej przyjąć jedną tabletkę dziennie, która teoretycznie zawiera wszystko czego organizm potrzebuje, niż jeść pięć zbilansowanych posiłków dziennie, uprawiać sport, wysypiać się i wykonywać rutynowe badania kontrolne. Jest to oczywiście kusząca perspektywa, szkoda tylko że nieprawdziwa. A warto zawsze pamiętać, że w życiu nie ma drogi na skróty.
– Bardzo wiele osób wspomaga się napojami energetycznymi. Niektórzy traktują je podobnie jak wypicie kawy. Błąd?
– Tak, zdecydowanie jest to błąd. Warto tutaj wspomnieć, że napoje energetyczne charakteryzują się nie tylko dużą zawartością kofeiny, ale także tauryny, guarany, cukru. Związki te potencjalizują wzajemnie swoje działanie. Niestety, są bardzo szkodliwe dla zdrowia i często powodują uzależnienie. Coraz częściej młodzi ludzi sięgają po nie, powiem wprost – bezmyślnie, sprawdzając tylko zawartość kofeiny, i na tej podstawie wnioskują o bezpieczeństwie. Dla układu sercowo-naczyniowego stanowi to szczególne obciążenie i może prowadzić do poważnych konsekwencji, z udarem mózgu czy zawałem mięśnia sercowego włącznie. A o tym się praktycznie nie mówi.
– Napoje energetyczne to nazwa ogólna. Na rynku jest ich mnóstwo. Bardzo różnią się od siebie, czy, co do zasady, to to samo, a jedyne różnice to smak, kolor i nazwa?
– W zależności od producenta mogą oczywiście różnić się nazwą, smakiem, kolorem, zawartością cukru i witamin, ale bazują głównie na tych samych składnikach „pobudzających”, czyli kofeinie i taurynie.
– Niedawno wprowadzono przepisy zakazujące sprzedaży napojów energetycznych młodzieży. To dobra decyzja?
– Uważam, że to bardzo dobra decyzja i w pełni ją popieram. Zgodnie z tymi przepisami wprowadza się zakaz sprzedaży napojów energetycznych dzieciom i młodzieży do 18 roku życia i będzie to obowiązywało od 1 stycznia 2024. W przypadku młodzieży spożywanie tych preparatów bardzo często wywołuje uzależnienie, a ponadto badania dowiodły, że działania niepożądane związane z ich nadużywaniem są powszechne i często bagatelizowane. Należy tu wymienić nerwowość, stany lękowe, problemy ze snem, zaburzenia koncentracji czy wzmożoną aktywność psychomotoryczną.
– A propos decyzji odnośnie do dostępności – co z marihuaną? Są kraje, w których jest legalnie dostępna (na przykład w Holandii), są takie, jak Polska, gdzie za posiadanie nawet minimalnej ilości można mieć poważne kłopoty prawne. Powinna i u nas być legalna? W przeróżnych rankingach uzależnień i szkodliwości jest daleko za na przykład alkoholem czy papierosami, a te przecież kupić można niemal wszędzie i o każdej porze doby.
– W Polsce aktualnie legalne jest stosowanie tzw. medycznej marihuany, która jest surowcem roślinnym, wykazującym silnie działanie przeciwbólowe i dostępna jest wyłącznie na receptę. Musimy wyraźnie rozróżnić marihuanę jako lek i marihuanę jako narkotyk.
– Spróbujmy spojrzeć na marihuanę oczyma naukowca: co może być w niej pożytecznego, a co może szkodzić? Uzależnia czy nie?
– Marihuana zawiera w swoim składzie tzw. kannabinoidy, z których najważniejsze to kannabidiol (CBD) oraz tetrahydrokannabinol (THC). Za uzależnienie od marihuany oraz jej właściwości psychostymulujące odpowiada obecny w niej THC. Dość często można natrafić na informacje o uzależnieniu psychicznym, które powoduje długotrwałe stosowanie marihuany. Niemniej jednak warto zaznaczyć, że roślina ta posiada wiele właściwości leczniczych i prowadzone są z jej wykorzystaniem liczne badania naukowe.
– A co z medycznym zastosowaniem marihuany? Są przecież choroby, w przypadku których nawet udowodniono jej pozytywny wpływ. Lekarze chyba jednak, w większości, obawiają się jej stosowania. Z powodu niewiedzy czy z obaw, jak przepisanie czegoś takiego zostanie odebrane?
– Oczywiście medyczna marihuana ma szereg zastosowań. Warto wspomnieć o jej potencjalnym wykorzystaniu w łagodzenie bólu i stanu zapalnego (np. w przebiegu choroby nowotworowej, RZS itp.), zmniejszaniu uczucia nudności, wymiotów, poprawie łaknienia. Przykładów jest wiele. Myślę, że niechęć z jej przepisywaniem może być związana ze specjalnym rodzajem recept tzw. Rpw (wystawiana jest na leki zawierające środki odurzające lub substancje psychotropowe), które wymagają podania dokładnej zawartości substancji aktywnej i precyzyjnego dawkowania, do czego obligują przepisy prawa farmaceutycznego. Swego czasu dostępność medycznej marihuany jako surowca w aptekach była bardzo utrudniona. Na szczęście na przestrzeni lat ryzyko „stygmatyzacji” w związku z przepisaną terapią wydaje się maleć. Nie chciałbym spłycać tak poważnego tematu, zarówno pod względem medycznym, jak i socjologicznym do kilku zdawkowych odpowiedzi, ze względu na złożoność zagadnienia. Temat ten dokładnie omówiłem na jednym z wykładów organizowanych w ramach YUFE Academy: ,,Marihuana – fakty i mity” (www.youtube.com/watch?v=Sou1zeTUUF8).
– Dotknęliśmy już tematu toksyczności różnych substancji psychotropowych. Może usystematyzujmy tę kwestię. Jak wygląda ta „drabina zła”?
– Jeśli chodzi o substancje psychotropowe i narkotyczne, to istotną kwestią, którą należy tutaj poruszyć, jest ich duży potencjał uzależniający. Na szczęście preparaty te są dostępne tylko i wyłącznie na receptę, a w świetle aktualnych zmian w prawie farmaceutycznym – pozyskanie takiej recepty od lekarza będzie jeszcze trudniejsze. W Polsce najczęściej stosowanymi substancjami psychotropowymi są leki nasenne z grupy benzodiazepin, których odstawianie powinno odbywać się stopniowo ze względu na duże ryzyko wystąpienia zespołu odstawiennego. Warto w tym miejscu wspomnieć również o kodeinie, która w dużych dawkach ma właściwości psychostymulujące, a dostępna jest w preparatach przeciwkaszlowych bez recepty i w związku trudniej kontrolować jej nadużywanie. Oczywiście poza legalnymi preparatami, czyli lekami, istnieje też szereg substancji psychoaktywnych, które są nielegalne, np. amfetamina, kokaina, LSD i ich pochodne. Tutaj praktycznie nie mamy już żadnej kontroli nad obrotem tymi środkami.
– Raz po raz powraca problem tzw. dopalaczy. Już kilka ekip rządowych doświadczyło w Polsce tego, że może być to przysłowiowa walka z wiatrakami: jedni wprowadzają restrykcje, karzą, drudzy wymyślają nowe środki, których jeszcze nie ma na liście zakazanych substancji itd. Ale ostatnio jakby problem przycichł? To tylko pozory?
– Rzeczywiście, ostatnio zdecydowanie mniej słyszymy o tzw. dopalaczach, co oczywiście nie oznacza, że problemu nie ma. W sierpniu Główny Inspektor Sanitarny wydał ostrzeżenie dotyczące dopalaczy – syntetycznych katynonów, które oczywiście są substancjami nielegalnymi i stanowią 75% substancji identyfikowanych w nowych narkotykach w Polsce. Ich efekty psychotropowe są krótkotrwałe, w związku z czym istnieje wysokie ryzyko przedawkowania i śmierci z tego powodu. Jednak porównując sytuację sprzed kilku lat: podjęte wspólne działania, rzeczywiście przyczyniły się do ograniczenia dostępności tych substancji.
– Głośno natomiast o ludziach „zombie” w USA. Raz po raz powracający ze Stanów Zjednoczonych przekazują alarmujące wieści o tym, co tam zobaczyli na ulicach. Można też zobaczyć to na filmikach w sieci. Odurzeni ludzie, w dziwnych pozach, stojący godzinami na chodnikach, ulicach. O co tu chodzi? Co się stało?
– Ludzie „zombie” to niestety ofiary nowego, bardzo niebezpiecznego narkotyku, który pojawił się w ostatnim czasie w USA i stał się bardzo popularny. Narkotyk ten to mieszanka fentanylu – silnego środka przeciwbólowego z grupy opioidów oraz ksylazyny – środka uspokajającego z grupy agonistów receptorów α2-adrenergicznych. Osoby, które zażywają ten narkotyk, rzeczywiście „zastygają” w pochylonej do przodu pozycji, mają spowolnione ruchy, często pojawiają się na ich ciele rany, które są gnijące i trudne do wyleczenia. Szacuje się, że miesięczny odsetek zgonów spowodowany przedawkowaniem tego „narkotyku zombie” wzrósł o prawie 280%.
– Wydawać by się mogło, że cudowne eliksiry, wspomagacze, środki odurzające są stare jak świat. Posługiwali się nimi kapłani, szamani, ale i też artyści, by przenosić się w „inne stany świadomości”. A zatem chyba jesteśmy na te substancje skazani także cywilizacyjnie?
– Tak, to prawda, że jesteśmy na te substancje skazani, ale warto pamiętać, że mamy w tym kontekście również wiele cennych dla naszej cywilizacji odkryć. Już ponad 5 tys. lat temu tradycyjna medycyna chińska bazowała m.in. na ziołolecznictwie, a tzw. ajurweda, czyli tradycyjna medycyna indyjska zapoczątkowana w XII wieku p.n.e. dała nam takie „dobrodziejstwa”, jak np. Ashwagandha – popularna roślina o właściwościach adaptogennych.
– Z drugiej strony w dzisiejszych zagonionych czasach i „kulturze obrazkowej” pragniemy większej wydolności, chcemy wyglądać jak siłacze lub supermodelki, chcemy być wiecznie młodzi. A organizm ludzki ma ograniczenia, starzeje się. I jak z tego problemu wybrnąć? Można by rzec, że każdy ma swój rozum i powinien wiedzieć, co robi. Z drugiej strony na przykład prohibicja w USA nie zakończyła się sukcesem, a tylko napędziła zyski mafii.
– Na pewno trzeba do tego tematu podejść zdroworozsądkowo. To prawda, że żyjemy coraz szybciej, jesteśmy zestresowani, chwiejni emocjonalnie, zmagamy się coraz częściej z depresją i zaburzeniami lękowymi. Szukamy łatwych rozwiązań, unikając kontaktu z samym sobą, spojrzenia w siebie i przyjrzeniu się naszemu życiu z pewnej perspektywy. Czy warto? Czy warto ulegać trendom pozornego ideału, pozornego szczęścia, doskonałości, nierealnym oczekiwaniom? Ulegliśmy jako społeczeństwo pewnej tendencji powierzchowności. Żaden środek psychotropowy nie rozwiąże naszych problemów, przy odrobinie szczęścia odłoży je na później. O wiele trudniej, ale warto, nie budować zamków na piasku, bo tak się perspektywicznie nie da. Opierając się, jak Pan wspomniał w pytaniu – na oczekiwaniach innych, a nie naszych własnych.
– Dziękuję za rozmowę.