Z dr hab. Ewą Bińczyk, prof. UMK, autorką książki Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropogenu, rozmawia Ewa Walusiak-Bednarek
– Rzadko się zdarza, żeby książka naukowa, a tym bardziej książka z obszaru filozofii, wzbudzała tak wielkie zainteresowanie zarówno czytelników, jak i mediów.
W ciągu paru miesięcy udzieliłaś dziesiątki wywiadów, opublikowano kilka recenzji, jesteś zapraszana do radia, na seminaria i spotkania autorskie. Wyczerpał się nakład książki oraz dodruk. Dlaczego odniosła ona taki sukces?
– Myślę, że mogło złożyć się na to kilka czynników. Książka ukazała się w czerwcu 2018 roku, a w grudniu odbył się Szczyt Klimatyczny w Katowicach. W październiku został opublikowany kolejny Raport Międzyrządowego Panelu ds. Zmiany Klimatu (IPCC) działającego z ramienia ONZ, w którym pojawia się klauzula 12 lat; mamy 12 lat na to, by skutecznie zadziałać na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, jeśli nie chcemy utracić cywilizacji pod koniec tego stulecia. Brzmi to poważnie. W tym roku widoczna jest wreszcie zmiana w polskich mediach – temat wreszcie do nas dotarł. Poza tym sporo osób zwraca uwagę na egzystencjalny wymiar książki. Mamy dobrych popularyzatorów tego tematu (Szymon Malinowski czy Marcin Popkiewicz), ale oni mówią językiem przyrodoznawczym. A ja zastanawiam się nad tym od strony etyki (co i komu jesteśmy winni?), od strony pojęciowej (czym to jest dla naszej wyobraźni?), mówię o człowieczeństwie, o społecznym, politycznym i ekonomicznym wymiarze zmiany klimatu.
– Książka nie jest łatwa, nie tylko ze względu na niezwykle erudycyjny charakter. Także dlatego, że wywołuje emocjonalny dyskomfort. Znalazłaś się w zestawieniu „50 odważnych kobiet” Wysokich Obcasów z takim uzasadnieniem: „stawia przed nami lustro bezlitośnie pokazujące, jak doprowadziliśmy do ruiny klimat na Ziemi”. Książka sprawia, że musieliśmy się wreszcie zobaczyć.
– Zobaczyć i wreszcie się zniesmaczyć. Czytam o zmianie klimatycznej, geoinżynierii i antropocenie od 2012 roku. Towarzyszy temu zdegustowanie tym, kim jesteśmy. Zachowujemy się całkowicie irracjonalnie wobec pytań o przyszłość cywilizacji czy interesy następnych pokoleń.
– Nie wiedzieliśmy wcześniej, co robimy z Ziemią? Przecież edukacja ekologiczna w jakiejś formie towarzyszy nam od dziesięcioleci (nie depcz trawników, nie łam drzew, wyłącz światło, zakręć wodę). Wszyscy wiemy, że musimy codziennie przestrzegać pewnych ekologicznych zasad. Czy to, co robi pojedynczy, zwykły człowiek to za mało?
– To pytanie uderza w sedno narracji o marazmie antropocenu. Będąc w USA, uczestniczyłam na Brown University w zajęciach z historii środowiska, która bada podejście różnych epok i kultur do przyrody. Historia zna szokujące przykłady antropopresji, np. wybijanie wielkiej fauny we wczesnym plejstocenie. Pozbyliśmy się w bardzo szybkim tempie niemal wszystkich dużych zwierząt, po prostu je zjedliśmy. Dokonało się to synchronicznie, na wszystkich kontynentach jednocześnie, tak, jakbyśmy po prostu inaczej nie umieli. Tak więc właśnie historia środowiska mówi wprost o tym, że już przez cały XIX wiek byliśmy świadomi, że możemy zniszczyć planetę. Nie pojedyncze rzeki, ekosystemy, ale całą planetę.
– Kto był świadomy?
– Intelektualiści. Francję wylesiano na ogromną skalę, intelektualiści pisali, że coś złego robimy planecie, podcinając gałąź, na której siedzimy. Debata o antropocenie toczy się od roku 2000, ale my przynajmniej od dwustu lat doskonale rozumiemy, czym grozi degradowanie Ziemi. Jednak wartości etyczne, takie jak troska o przyszłość następnych pokoleń, przegrywają z krótkowzroczną walką o dobrobyt. Dążenie do własnego dobrobytu jest bardzo ważne, zawsze jest priorytetem, więc niezwykle ciężko je podważyć. Dlatego moim zdaniem potrzebne są strategiczne regulacje na poziomie większych aktorów niż pojedynczy ludzie i tzw. wolny rynek. Potrzebujemy regulacji ponadpaństwowych, kooperacji państw, najlepiej państw silnych, które będą solidarnie współpracować, by tę krótkowzroczność systematycznie ukracać.
– Jak to się stało, że zajęłaś się tą problematyką?
– Wcześniej zajmowałam się ryzykiem. Moja habilitacja dotyczyła m.in. ryzyka ekologicznego, niechcianych skutków postępu. Na Wydziale, w większej grupie (filozofowie i socjologowie), zajmujemy się studiami nad nauką i technologią, w tym badaniami nad kontrowersjami naukowymi, a więc także rzekomą kontrowersją na temat zmiany klimatycznej. Dziwię się, że tak mało filozofów, socjologów, politologów zajmuje się tym tematem. Wielu diagnostów kondycji człowieczeństwa XXI wieku podkreśla, że jest to jak dotąd najpoważniejsze wyzwanie ludzkości. Peter Sloterdijk, Zygmunt Bauman, George Soros, Bruno Latour i inni są zdania, że przed takim wyzwaniem ludzkość jeszcze nie stała. Jeżeli tutaj sobie nie poradzimy, wszystkie inne tematy będą drugorzędne, w szerszej, filozoficznej perspektywie. Mocno pobudziła mnie także geoinżynieria. Gdy usłyszałam po raz pierwszy prawie dziesięć lat temu w Austrii referat na temat rozpraszania siarki w stratosferze w celu ochłodzenia klimatu, bardzo emocjonalnie to przeżyłam. Rozproszenie siarki oznacza rezygnację z błękitnego nieba. Intencje ludzi, którzy się tym zajmują, są pozytywne, często wcześniej działali oni na rzecz ochrony środowiska. Geoinżynieria to wynik wielkiej frustracji, przekonania, że my jako ludzkość na pewno nie wprowadzimy na czas polityki niskoemisyjnej, nie przestawimy gospodarek, bo opór jest zbyt potężny. A więc musimy szukać planu awaryjnego.
– Pracujemy nad takim planem awaryjnym także w odniesieniu do Marsa.
– Czy jednak mamy prawo lecieć na Marsa? Uważam, że powinniśmy mieć zakaz takiego lotu. Zepsułeś jedną planetę, jakim prawem pchasz się na kolejną? To zresztą są marzenia uprzywilejowanych. Marzenia oparte na takich wartościach, jak ryzyko, odwaga, czy wręcz brawura, i pycha. Na Ziemi tracimy gleby, tracimy oceany, wymierają gatunki, trudno! Jakoś się wymkniemy, przeniesiemy na inną planetę. Byłam zszokowana, gdy zaczęłam czytać, że rozpraszanie siarki w stratosferze jest tak tanie, tak realistyczne i jak rozbudowana jest debata na ten temat. Na Oxfordzie opracowano etyczne reguły zarządzania geoinżynierią (m.in. jawność badań i kontrola demokratyczna), ale i tak jest to przerażające. Nie potrafimy przecież poradzić sobie z wprowadzeniem Paryskiego Porozumienia Klimatycznego, pomimo wielu wysiłków. Skąd więc nadzieja, że dogadamy się, gdzie rozproszyć siarkę, kto wypłaci odszkodowania, kto będzie najbardziej poszkodowany? Symulacje pokazują np., że zachwiane będą cykle monsunowe, a więc największe koszty poniosą kraje rozwijające się. Moim zdaniem jest to bardzo niepokojąca perspektywa.
Na Harvardzie poznałam panią prof. Naomi Oreskes, geolożkę i historyczkę środowiska, która zajmuje się kampaniami dezinformacyjnymi. Opisała je jako jedna z pierwszych. W książce Merchants of Doubt* pisze o tym, jak byliśmy dezinformowani w sprawie globalnego ocieplenia, rzekomej nieszkodliwości palenia papierosów i biernego palenia, nieszkodliwości azbestu i DDT. Prof. Oreskes była także w międzynarodowej grupie roboczej ds. antropocenu oraz w zespole doradczym w Watykanie, który zajmował się zmianą klimatyczną. Powstała wtedy niezwykle poruszająca encyklika papieża Franciszka Laudato Si. W trosce o wspólny dom. Poprosiłam kiedyś prof. Oreskes o listę lektur, w których będą mądre rozwiązania, np. ekonomistów, jak ludzkość może się wykaraskać z tej strasznej sytuacji. Uśmiała się. Podała mi parę prac, ale naprawdę jest tego niewiele i jest w tym duża bezradność. Trudno uwierzyć, że tak irracjonalnie to się toczy. Nieliczne prace ekonomistów, którzy zajmują się klimatycznym korygowaniem kapitalizmu (np. Wiliam Nordhaus), powinniśmy bardzo uważnie czytać i promować. Są to koncepcje wprowadzenia sensownych podatków paliwowych, opodatkowania korporacji, a nie zwykłych obywateli. Inne mówią o tym, jak to przełożyć na nowe wartości, które sprawią, że nie będziemy tyle konsumowali, a bardziej myśleli o tym, że kończą nam się zasoby Ziemi.
– Przecież w masowej przestrzeni medialnej, choćby w kolorowych czasopismach, od kilku lat obecne są takie koncepcje jak np. minimalizm.
– No właśnie, wiele osób stara się uciec od konsumpcjonizmu, od nadmiaru pracy w stronę czasu wolnego, od kupowania rzeczy w stronę relacji z ludźmi. Jest to popularne, ale stale raczej w pewnej kontrkulturze. Na pewno można to powiązać z rewolucją hipisowską, kulturą alternatywnych wartości wobec społeczeństwa masowego, konsumpcyjnego. Mnie jednak przekonuje obserwacja wielu osób interpretujących ekonomię, że coś złego dzieje się od lat 80.: odeszliśmy od ideałów społeczeństwa dobrobytu i silnego państwa na rzecz ideałów hiperindywidualizmu i wolnego rynku, a więc czegoś, co w literaturze określa się tzw. neoliberalizmem. Neoliberalizm od lat 80. za sprawą Margaret Thatcher i Ronalda Reagana zaczyna dominować w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, ale także np. Światowa Organizacja Handlu jest uosobieniem tego sposobu myślenia; Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy zaczynają działać na zasadach deregulacji i prywatyzowania. Od lat 80. narastają nierówności ekonomiczne, bogaci niesłychanie się bogacą, przysłowiowy 1% staje się nieprzyzwoicie bogaty. W 2016 roku mieliśmy 62 miliarderów posiadających tyle, co reszta ludzkości. Klasa średnia jest przy tym coraz słabsza. Od wielu lat czytam Josepha Stiglitza, laureata Nagrody Nobla z ekonomii, który wyjaśnia, dlaczego tak, a nie inaczej ekonomiczne instytucje makro ustawiły nam świat. I krytykuje to. Także George Soros napisał kilka ciekawych prac na temat tego, jak powinniśmy spowolnić spekulacje na rynkach finansowych. Miliarder, który wzbogacił się na tychże spekulacjach, ostrzega ludzkość, przekonuje, żeby to opodatkować, zablokować, bo bez trzymanki pędzimy na skraj przepaści, pozwalając bogatym bogacić się jeszcze bardziej – dzięki spekulacjom finansowym.
– W jaki sposób majątki 62 miliarderów wpływają na klimat?
– Gdy mamy tak wielkie nierówności i potężne monopole, uprzywilejowani projektują korzystne dla nich instytucje i reguły gry. Pięknie ujął to Colin Crouch: „Jachty obniżają wartość naszych domów. Nierówności ekonomiczne prowadzą do nierówności władzy, koncentracji i centralizacji wpływów. Umniejsza to wartość życia innych ludzi. Reszta z nas jest przegrana”**. To dlatego tak ciężko opodatkować przemysł paliwowy i zatrzymać jego subwencjonowanie. Potrzebny jest głęboki namysł nad stanem demokracji. Wielu politologów uważa, że w Stanach Zjednoczonych nie ma demokracji, lecz plutokracja, rządy uprzywilejowanych. W Senacie i Kongresie mamy bardzo dużo bogatych ludzi. W Senacie niemal wszyscy należą do 1% najbogatszych. Ogromnym problemem jest też lobbing. Jak podaje Stiglitz, w 1968 roku w Kongresie działało tysiąc lobbystów, w roku 2008 było ich 35 tysięcy. Znikoma ich liczba to lobbyści organizacji prośrodowiskowych. Przemysł paliwowy i motoryzacyjny w USA jest potężny i powiązany z przemysłem zbrojeniowym. Wydatki na armię USA przekraczają wydatki na armię kolejnych dziewięciu krajów z najpotężniejszymi armiami na świecie. Handel międzynarodowy na dalekie odległości rozwijający się od lat 90. dzięki porozumieniom Światowej Organizacji Handlu emituje tyle, co szósty pod względem emisji kraj świata. Gdybyśmy nie poszli w stronę globalnego handlu, pakowania produktów, przesyłania, transportu wielkimi kontenerowcami, gdybyśmy postawili na lokalne, bardziej autarkiczne gospodarowanie, mielibyśmy o wiele mniej emisji. Wielu badaczy uważa, że prawo handlu międzynarodowego powinno zostać napisane od nowa. Zamiast Światowej Organizacji Handlu powinniśmy stworzyć Światową Organizację Środowiska, uderzającą sankcjami w tych, którzy będą próbowali jechać na gapę.
– Elity gospodarcze ustawiają ideologię np. poprzez tworzenie naukowych pseudokontrowersji, które opisała Oreskes. Jaki dokładnie jest ich mechanizm?
– W nauce panuje np. konsensus, że zmiana klimatyczna jest wywołana działalnością człowieka, emisją gazów cieplarnianych. 97-98% klimatologów uznaje to za fakt. Denialiści zaprzeczają natomiast faktom uznanym przez społeczność badaczy, i co ciekawe, robią to metodami naukowymi. Nauka jest tak skonstruowana, że zawsze istnieje pewna doza giętkości interpretacyjnej. Zawsze można zapytać, czy eksperyment był na pewno dobrze przeprowadzony, a więc np. czy aparatura była dobrze skalibrowana, czy próbka dobrze wybrana? A może były jakieś uprzedzenia? Denialiści tworzą kakofonię zarzutów i pytań. Te zarzuty i pytania nie są poważne, ale jest ich bardzo dużo, co buduje atmosferę kontrowersyjności. Pytają np.: a może to Słońce spowodowało zmianę klimatu? Albo twierdzą: przecież się nie ociepla, lecz ochładza! Zbadajmy to dokładniej! Odwracają uwagę od istoty problemu, kierują ją na kwestie poboczne i robią to zgodnie z regułami pozornie naukowymi. Słynny przykład to tzw. petycja oregońska. Eksperci z różnych dziedzin (nie byli to klimatolodzy, a np. fizycy), podpisywali się pod dokumentem głoszącym, że nie ma czegoś takiego jak problem zmian klimatycznych wywołanych działalnością ludzką.
Bardzo dobrze, że mamy takich badaczy jak Oreskes, którzy w pewnym momencie pokazali, jak kampanie denialistów są skonstruowane, kto to robi, jakimi kanałami jest to opłacane, jakie retoryczne strategie tam występują. Co za ulga, że mamy studia nad nauką i technologią oraz badaczy, którzy przyglądają się kontrowersjom!
– W polskiej polityce ekologia jest właściwie nieobecna. Nie obchodzi nas, co stanie się z planetą?
– Być może nie znaliśmy do tej pory skali problemu. Pytałaś, dlaczego wokół mojej książki jest taki szum. Jest chyba jeszcze jedna przyczyna, wynikająca z samej debaty o antropocenie. Dopóki nie wypłynęły badania z zakresu nauki o systemie Ziemi dotyczące przekraczania granic planetarnych i punktów przełomowych, mówiono, że być może coś złego zdarzy się w perspektywie setek lat. A od około 2000 roku naukowcy intensywnie przekonują, że coś bardzo niepokojącego, destabilizującego i nieodwracalnego może się wydarzyć w perspektywie dekad. To jest różnica.
– Co może się wydarzyć?
– Przekroczenie punktu przełomowego ocieplenia o 1,5 stopnia Celsjusza według raportu IPCC oznacza ryzyko wytrącenia wszystkich systemów planetarnych, nie tylko atmosfery, ze stanu równowagi. To, czego obawiają się naukowcy to odejście od względnej stabilności epoki holocenu, która umożliwiła rozwój Homo sapiens, kolonizację Ziemi, rolnictwo i gospodarkę. Z temperaturą sprzężone są inne parametry, obrazujące stan oceanów, biosfery, gleby. Wszystkie te parametry w holocenie były niezwykle stabilne, ale wcześniej zdarzały się wahania o 4-6 stopni. Może trudno zrozumieć, dlaczego zmiana o kilka stopni miałaby być katastrofalna dla życia, które znamy. Jednak przyrodoznawcy są pewni, że jeśli przekroczymy 1,5 stopnia, nastąpi kaskada sprzężeń zwrotnych. Regularne roztapianie się pokrywy lodowej Arktyki spowoduje deregulację lokalnych uwarunkowań pogodowych, deregulację prądów oceanicznych, podniesienie się poziomu morza, wymieranie gatunków. Już w tej chwili wprost mówi się o tym, że w wielu obszarach ludzie na skali destrukcji Ziemi posunęli się za daleko. Mamy ogromny problem z utratą żyznych gleb, to jest problem nieodwracalny, mamy bardzo zakwaszone oceany, wymierają rafy koralowe. Poprzez przemysłowe połowy ryb przetrzebiliśmy lub całkowicie zniszczyliśmy łowiska. Mamy ryzyko aberracji klimatycznych: susz, powodzi, huraganów. Dotyczy to także Polski, która ma bardzo słabe zasoby wód gruntowych; na poziomie Egiptu – kolejne susze będą bardzo ryzykowne dla naszego rolnictwa. Podnoszenie się z kolei poziomu morza spowoduje migracje klimatyczne. Chodzi więc o chaos, destabilizację, taką, która doprowadzi do tego, że życie, które znamy nie będzie mogło przetrwać. Ocieplenie o 4-6 stopni Celsjusza (są prognozy, że nastąpi w latach 2070-80) oznacza przyszłość o wymiarze apokaliptycznym. To także przyciąga uwagę.
– Staliśmy się bohaterami filmów, które kochamy…
– Nie odpowiada mi rola Kasandry. Ale ja po prostu tylko piszę o tym, co mówią naukowcy, i komentuję to. To nie ja napisałam Drugie ostrzeżenie naukowców świata do ludzkości***, tylko 15 tysięcy innych badaczy, którzy podpisali się pod tym wyjątkowym tekstem.
Staram się jednak stale uciekać w stronę nadziei. Pozytywne jest to, ile udało się dokonać, biorąc pod uwagę potęgę instytucji, które stawiają opór, naszą bezwolność i marazm, pogoń za bieżącymi sprawami i to, że nie przejmujemy się przyszłym pokoleniem, tym, co będą jadły nasze wnuki, czy ich świat będzie koszmarem, apokalipsą czy czymś, co przypomina nasz świat.
Pozytywne jest to, jak wiele pomimo tych wszystkich uwarunkowań udało się osiągnąć. Gdyby nie Greenpeace, który w latach 80. oponował przeciwko odpadom radioaktywnym wrzucanym przez Francję do Atlantyku, całkiem niedaleko naszych plaż, gdyby nie ich inne działania, nie mielibyśmy żadnych regulacji, wszystko byłoby ustawione pod rynek. W tej chwili wszystkie poważne organizacje światowe mówią, że musimy pilnie działać na rzecz zmiany klimatycznej: Watykan, ONZ, Unia Europejska, Bank Światowy, International Energy Association (Międzynarodowa Organizacja ds. Energii). Na razie są to deklaracje, musimy przejść od deklaracji do poziomu wykonania i sankcji dla tych, którzy będą od tego uciekali. Jesteśmy na dobrej drodze, tylko musimy przyspieszyć.
– Dziękuję za rozmowę.
Dr hab. Ewa Bińczyk, prof. UMK, filozofka i socjolożka, kierownik Zakładu Filozofii Nauki na Wydziale Humanistycznym.
* Naomi Oreskes, Eric M. Conway, Merchants of Doubt: How a Handful of Scientists Obscured the Truth on Issues from Tobacco Smoke to Global Warming, New York: Bloomsbury Press 2010 (Handlarze wątpliwością. Jak garstka naukowców zaciemniła prawdę o takich zagadnieniach, jak palenie tytoniu czy globalne ocieplenie).
** Colin Crouch, Osobliwa nie-śmierć neoliberalizmu, Toruń: Wydawnictwo Naukowe UMK 2015, przeł. Łukasz Dominiak.
*** William J. Ripple i inni, World Scientists’ Warning to Humanity. A Second Notice, Bioscience 67 (12), 2017.