Z dr hab. Marcinem Gołyńskim, prof. UMK z Instytutu Medycyny Weterynaryjnej UMK rozmawia Winicjusz Schulz
– Podczas niedawnego uroczystego otwarcia Przychodni Weterynaryjnej UMK skierowano do Pana w pewnym momencie pytanie: jak to jest z tym lizaniem ran przez psa? To taka jego skuteczna terapia? To dobrze, że pies oblizuje jakieś swoje skaleczenia, rany?
– Wylizywanie ran i otarć to naturalna reakcja zwierzęcia, instynktowna, lecz tak naprawdę ta autoterapia nie jest skuteczna. Jest to ogromny problem zdrowotny, pomimo tego, że ślina psów stanowi mieszaninę różnych substancji o działaniu przeciwdrobnoustrojowym i przeciwzapalnym. Wylizywanie to objaw wielu chorób: alergicznych, neurologicznych czy też o podłożu behawioralnym. Psy i koty coraz częściej cierpią z powodu nadwrażliwości na alergeny obecne w środowisku, jak i w pokarmie, co jest skutkiem genetycznego doskonalenia ras, żywienia dietami komercyjnymi, zanieczyszczenia środowiska i wielu innych czynników. Zwierzęta mogą lizać miejsca bolesne i przeczulone. U kotów wylizywanie, doprowadzające zazwyczaj do wyłysienia skóry na brzuchu, jest z kolei bardzo często objawem zaburzeń o podłożu lękowym. Wylizywanie, podobnie jak drapanie, szybko doprowadza do uszkodzenia skóry i infekcji. Dlatego w jego przypadku jak najszybciej wdrażamy odpowiednie leczenie, a często język odizolowujemy w cudzysłowie od chorej okolicy ciała założonym na szyję plastikowym kołnierzem. Jest on, obok ubranek pooperacyjnych, również metodą na zabezpieczenie rany po zabiegu chirurgicznym. Jednym słowem: to mit, że pies się wyliże, ale dzięki temu zjawisku mamy w naszej przebogatej polszczyźnie powiedzenie o wylizywaniu się człowieka z problemów czy choroby.
– Słyszy się niekiedy powiedzenie: „goi się, jak na psie”, czyli szybko. Psie rany szybciej się goją? Prawda czy fałsz?
– To kolejne powiedzenie niemające umocowania w rzeczywistości. Proces gojenia się u psa, podobnie jak u ludzi, wymaga czasu. Jest tak samo skomplikowany i może być utrudniony z powodu podobnych przyczyn. Zainfekowana rana u naszego czworonoga wymaga niekiedy nawet kilkumiesięcznej terapii, by zamknąć ubytek tkanek. Ale w przypadku zabiegów operacyjnych i pomyślnego przebiegu gojenia, podobnie jak u ludzi, zdejmujemy szwy już po 10 dniach.
– Wspomniał Pan wcześniej o doskonaleniu ras. Jaki to ma wpływ na zdrowie zwierząt?
– Obserwuję skutki tego już od ponad 20 lat i jestem tym głęboko przerażony. Doskonalenie określonej cechy ma wpływ na inne, co my lekarze widzimy w postaci wad wrodzonych, chorób o podłożu genetycznym i rodzinnym czy też predyspozycji rasowych do występowania określonych problemów. Wciąż ich przybywa, ale na szczęście wielu pacjentom jesteśmy w stanie pomagać dzięki niezwykłym osiągnięciom nauki. My, lekarze, jesteśmy w stanie, w pewnym zakresie, zapobiegać utrwalaniu wad w populacji psów, ale tylko w odniesieniu do hodowli, które zrzeszone są w Związku Kynologicznym. Nie dopuszcza on bowiem do rozrodu osobników, u których stwierdziliśmy określone zmiany chorobowe. Niestety, inne organizacje hodowców nie zawsze kierują się takimi zasadami. Dlatego namawiam do nabywania szczeniąt z uznanych źródeł.
– No właśnie, pies o krótkim pysku, jakim jest buldożek, to rasa mająca problemy z rozrodem. Czy tylko?
– Są piękne i świetnie wkomponowują się swymi charakterami w nasze rodziny, a poza tym ich twarze przypominają ludzkie. Niestety, psy ras tzw. krótkoczaszkowych, inaczej brachycefalicznych, to w zasadzie w każdym przypadku nasi bardzo trudni pacjenci. Cierpią nie tylko z powodu chorób uzębienia, ale również zwężenia dróg oddechowych, co niekiedy kończy się nawet zakładaniem stentów dotchawiczych, pozwalających na normalne oddychanie i podejmowanie wysiłku fizycznego. Pomijam wady kręgosłupa, mogące objawiać się zwyrodnieniami kręgów u psa, który ledwo co osiągnął dojrzałość. Ponadto większość z nich konsultuję z powodu atopowego zapalenia skóry i alergii pokarmowej. Taka jest czasem cena posiadania psa rasowego, a gdzieś obok, w schronisku czeka na swoje dwunożne szczęście jakiś biedny kundelek.
– Spotkać się można z sugestią, że najmądrzejsze są kundelki. I znów: prawda czy fałsz?
– Nie jest to prawdą. U psów, podobnie jak u ludzi inteligencja to nie jest cecha rasowa i obserwuję zwierzęta pod tym kątem rozmaite, każde inne. A zatem nie kierujmy się tego typu stereotypami podczas poszukiwań czworonogiego przyjaciela. Wybierajmy natomiast z rozsądkiem, by nie była to przygoda do wyjazdu na pierwsze wakacje, kiedy to setki zwierząt są porzucane przy drogach. Pies powinien spełniać nasze oczekiwania, musimy być go pewni, a decydując się na zwierzę, zastanówmy się przede wszystkim, czy nas na nie stać. Szczególnie w odniesieniu do psów określonych ras, u których istnieje zwiększone ryzyko wystąpienia wymienionych wcześniej przeze mnie problemów zdrowotnych i prowadzenia wieloletniego leczenia.
– W swojej pracy spotykają się Państwo z pewnością z sytuacjami, kiedy to nie można pomóc zwierzęciu z powodów finansowych. Czy ma to wpływ na lekarzy weterynarii?
– Z takimi sytuacjami spotykamy się każdego dnia i mają one ogromny wpływ na kondycję psychiczną moich koleżanek i kolegów po fachu, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Mamy również problemy z wygórowanymi oczekiwaniami właścicieli zwierząt, których często nie jesteśmy w stanie spełnić, ponieważ nie każdego pacjenta można pomyślnie leczyć, zwłaszcza, gdy trafia do nas zbyt późno. Jeśli dodamy do tego ogólną sytuację ekonomiczną, ogromne koszty doskonalenia zawodowego oraz wysoką wrażliwość i empatię lekarzy weterynarii to powstaje wtedy mieszanka toksycznych w cudzysłowie czynników, które potrafią dosłownie zabić. Lekarze weterynarii na całym świecie są grupą zawodową najbardziej obciążoną ryzykiem depresji i samobójstwa, stąd przed niemal dekadą powstała ogólnoświatowa inicjatywa NOMV (Not One More Vet), mająca temu przeciwdziałać.
– A mówi się, że są Państwo nieludzkimi lekarzami…
– Tak, nie ludzkimi, ale pisząc rozdzielnie. Ludzkimi zaś bardzo, tym bardziej, że w gruncie rzeczy weterynaria stoi na straży zdrowia publicznego. Nie leczymy tylko zwierząt towarzyszących, ale i gospodarskie, co zapewnia podaż produktów zwierzęcego pochodzenia. Ich jakość też zależy od nas, nadzorujemy bowiem większą część produkcji żywności dla ludzi. Zapobiegamy również chorobom odzwierzęcym człowieka. Od nas w ogromnym stopniu zależy zdrowie społeczeństwa. Dlatego możemy być dumni z faktu, że UMK stał się kuźnią przyszłych lekarzy weterynarii i przyczyni się w ten sposób dla dobra ogólnego. No i otworzyliśmy wreszcie klinikę – pierwsze koty za płoty.
– No właśnie, to porozmawiajmy też o kotach. Takie pierwotne, naturalne zwierzęta są zapewne bardziej odporne na choroby.
– Zwierzęta te zostały udomowione zaledwie 9500 lat temu, w odróżnieniu od psów, które żyją z człowiekiem już ponad 2 razy dłużej. To zbyt krótki okres, by kota sobie wychować i zbyt krótki, by kot przystosował się do warunków, w jakich przyszło mu z człowiekiem mieszkać. Poza tym poprzez obecne w środowisku środki ogniochronne, karmy w puszkach czy też żwirek bentonitowy fundujemy mu nadczynność tarczycy. Źle dobrana dieta powoduje niewydolność serca, brak ruchu – cukrzycę, pestycydy – niewydolność nerek. I tak można by wymieniać bez końca. W ten sposób koty bardzo często są naszymi pacjentami, bardzo zresztą wymagającymi, ponieważ, jak niektórzy mawiają, kot to tygrys, który je z ręki.
– Tygrys? Zabrzmiało to niebezpiecznie.
– Czasami bywa trudno. Zdarzają się takie osobniki, które nie pozwalają się nawet dotknąć i wymagają farmakologicznego uspokojenia albo założenia specjalnego kaftana, w którym wyglądają jak Hannibal Lecter z Milczenia owiec. Ale, jak księżyc, mają też drugą stronę, są niezwykle wrażliwe. Najciekawszy przypadek, z jakim miałem do czynienia, to był kot, który wszystkie progi w domu pokonywał, przeskakując przez nie na wysokości 1 metra. Przyczyną tego zaburzenia zachowania były narodziny dziecka właścicieli i zmiany w hierarchii – kot zszedł na drugi plan. Pomogłem mu wielomiesięcznym podawaniem leków przeciwdepresyjnych oraz terapią behawioralną. Weterynaria jest niesamowita… każdego dnia.
– Dziękuję za rozmowę.
Dr hab. Marcin Gołyński jest profesorem UMK, lekarzem weterynarii z ponad 20-letnim stażem. Specjalizuje się w leczeniu psów i kotów, w szczególności w zakresie dermatologii i endokrynologii.