Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Inflacja a pandemia koronawirusa oraz wojna

Autor artykułu ubrany elegancko i patrzący na wprost. Po obu stronach i za nim są równo ustawione na regałach książki z etykietami sygnalizującymi, że jest to część biblioteki.
fot. Andrzej Romański

Co napędza inflację? Jakie będą długoterminowe inflacyjne skutki pandemii COVID-19 oraz rosyjskiej inwazji na Ukrainę? Te pytania są ostatnio często zadawane przez coraz większą liczbę wybitnych ekonomistów i praktyków życia gospodarczego. Odpowiedź na te pytania jest ważna dla długookresowego dobrobytu. Niemniej jednak nie jest ona prosta.

Okresy pandemii są zdarzeniami wyjątkowymi. Brakuje bogatego materiału analitycznego. Zwiększone zakupy rządowe oraz wprowadzenie tzw. niekonwencjonalnych narzędzi polityki pieniężnej w wielu wysokorozwiniętych państwach po 2008 roku odbywa się w skali niemającej precedensu w historii. Wreszcie atak Rosji na Ukrainę jeszcze bardziej komplikuje inflacyjne prognozy. Trudność prognoz wynika w szczególności z tego, że Rosja jest ważnym eksporterem surowców naturalnych (a ich ceny wpływają na ceny innych dóbr). Zakres oraz skala sankcji nakładanych na Rosję i Białoruś oraz konsumencki bojkot produktów rosyjskich i białoruskich (a także firm np. amerykańskich, ale które nie wyszły ze wspomnianych rynków) są trudne do przewidzenia. Ponadto to wszystko dzieje się w czasie, gdy państwa, gospodarstwa domowe i firmy na świecie są zadłużone w skali dotychczas niespotykanej.

Pomimo tych trudności celem mojego opracowania jest próba oceny przyszłej inflacji w oparciu o dostępną wiedzę ekonomiczną oraz badania naukowe traktujące o wpływie wojny i pandemii na ceny. Rozpocznę od wyjaśnienia czym jest, a czym nie jest inflacja. Odpowiem na pytanie, dlaczego inflacja jest niebezpieczna i w związku tym, czy brak inflacji jest korzystny dla gospodarki? Opiszę także jak na inflację (i kredytobiorców) oddziałują podwyżki stóp procentowych oraz jaki może być spodziewany efekt wprowadzonej przez polski rząd tzw. „tarczy antyinflacyjnej”. Następnie przejdę do międzynarodowych porównań dotyczących inflacji oraz długu publicznego oraz wyjaśnię, jak zachowywała się inflacja podczas wojen i pandemii z perspektywy historycznej.

Najprościej mówiąc: inflacja to wzrost przeciętnego poziomu cen w gospodarce. Stabilność cen jest współcześnie rozumiana w bankowości centralnej jako niska i stabilna inflacja. Także Narodowy Bank Polski zgodnie z przyjętą strategią tzw. bezpośredniego celu inflacyjnego dąży do utrzymania stabilności cen, rozumianej jako niska inflacja. Mogłoby się wydawać, że stabilność cen jest pojęciem powszechnie zrozumiałym i precyzyjnie zdefiniowanym. W rzeczywistości tak nie jest. Wydaje się, że najbardziej rozpowszechnioną definicję stabilności cen zaproponował Alan Greenspan (były przewodniczący Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej) w 1989 r.: „Ze stabilnością cen mamy do czynienia, kiedy inflacja nie jest brana pod uwagę w codziennych decyzjach gospodarstw domowych i przedsiębiorstw”.

Najbardziej popularnym miernikiem inflacji są zmiany wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych (ang. consumer price index, CPI). CPI wyraża przeciętne zmiany ceny towarów i usług konsumowanych przez gospodarstwa domowe. Gdy inflacja rośnie, siła nabywcza pieniądza spada. Wówczas za tę samą kwotę można kupić mniej towarów i usług. Wzrost inflacji nie musi jednak oznaczać, że ceny żywności wzrosły. Wzrost cen jednych towarów może być rekompensowany spadkiem cen innych towarów lub usług. Udział wydatków konsumpcyjnych gospodarstw domowych w Polsce na żywność i napoje bezalkoholowe jest relatywnie wysoki (około 25%). Oznacza to, że gdy ceny żywności i napojów bezalkoholowych wzrosną np. o 10%, to przekłada się to na wzrost wskaźnika CPI o 2,5%. Wzrost CPI o 2,5% może wynikać ze wzrostu cen żywności o 10% jeśli ceny innych dóbr i usług nie zmieniły się. CPI jest traktowany przez gospodarstwa domowe jako wskaźnik zmian kosztów utrzymania. Należy jednak pamiętać, że koszty utrzymania nie są tożsame z inflacją. Do CPI niewliczane są ceny nieruchomości, akcji, obligacji itp. (dotyczą one oszczędności, a nie bieżących wydatków konsumpcyjnych).

Większość ekonomistów opowiada się za pewną niewielką, dodatnią stopą inflacji. Określenie wysokości, od której inflacja zaczyna szkodzić gospodarce, pozostaje nierozstrzygnięte. Istnieje też pewna grupa cenionych ekonomistów (takich jak chociażby laureat nagrody Nobla z dziedziny ekonomii Joseph Stiglitz), którzy podkreślają, że stwierdzenie jakoby wysoka inflacja szkodziła wzrostowi gospodarczemu w długim okresie, znalazło potwierdzenie w badaniach empirycznych tylko wtedy, gdy inflacja przyjmowała bardzo wysokie wartości.

Wysoka inflacja jest przykładem procesu gospodarczego, który niejednokrotnie wymykał się spod kontroli ludzkiej. Historyczne doświadczenia wskazują, że walka z wysoką inflacją może doprowadzić do głębokiej recesji, gdy społeczeństwo i władze państwowe przerażą się niszczycielską siłą gwałtownie rosnących cen. Siła ta jest zdolna do zniszczenia całych społeczeństw. Inflacja według słów Miltona Friedmana: „jest groźną chorobą, niekiedy zabójczą, która niepowstrzymana w porę może zniszczyć społeczeństwo”. M. Friedman przytacza słowa Keynesa, że nie ma pewniejszej i bardziej okrutnej metody obalenia podstaw egzystencji społeczeństwa niż psucie pieniądza.

Monetarysta dowodzi, że wysoka inflacja jest szkodliwa, powołując się na wyselekcjonowane doświadczenia historyczne. Inflacja jest szkodliwa również w mniej skrajnych przypadkach. Studenci ekonomii uczą się o jej licznych kosztach. Jednym z takich kosztów jest to, że inflacja zniekształca informacje zawarte w cenach, co prowadzi do braku optymalności przy alokacji ograniczonych zasobów (np. przy inwestowaniu, decyzjach dotyczących wydatków). To z kolei prowadzi do niższego tempa wzrostu gospodarczego oraz do wyższego niż zwykle bezrobocia. Ponownie nie jest jednak jasne, czy wpływ ten jest znaczny. Według badań Roberta J. Barro (amerykański ekonomista, profesor Uniwersytetu Harvarda) wzrost średniej stopy inflacji o 10 punktów procentowych rocznie przekłada się na obniżenie tempa wzrostu gospodarczego jedynie o 0,2–0,3 punktu procentowego rocznie. Zgodnie z obecnym konsensusem negatywny wpływ inflacji na realną gospodarkę zależy od przekroczenia pewnych wielkości progowych (niektórzy wskazują wartości do 10%, inni nawet większe wartości do 20%).

Skoro inflacja jest szkodliwa dla wzrostu gospodarczego (chociażby od jakiejś wartości progowej), to czy nie lepiej byłoby prewencyjnie dążyć do inflacji zerowej? Krótka odpowiedź: nie. Banki centralne stawiają sobie za cel utrzymywanie inflacji na niskim poziomie, ale jednocześnie starają się unikać zerowej inflacji. Wydaje się, że jednym z ważniejszych (bo jest ich więcej!) argumentów ekonomicznych za ustalaniem dodatniego celu inflacyjnego jest ryzyko deflacji (spadku poziomu cen). Deflacja jest powszechnie uznawana za zjawisko niepożądane z wielu powodów.

Deflacja zniechęca do inwestowania (ponieważ pieniądze zyskują na wartości, to po co inwestować?). Także doświadczenia historyczne sugerują, że deflacja może prowadzić do braku stabilności finansowej oraz osłabienia wzrostu gospodarczego. Za przykład mogą posłużyć Wielki Kryzys oraz tzw. Japońska Stracona Dekada. Istnieje wiele rozpoznanych mechanizmów szkodliwego oddziaływania uporczywej deflacji. Deflacja może doprowadzić do wzrostu realnego zadłużenia gospodarstw domowych i przedsiębiorstw oraz do pogorszenia ich bilansów. Szkodliwy wpływ uporczywej deflacji na gospodarkę nie jest ideą nową. Już w 1933 roku I. Fisher nazwał „deflacją długu” zjawisko wzrostu realnego zadłużenia spowodowanego deflacją i uznał je za główną przyczynę spadku aktywności gospodarczej podczas Wielkiego Kryzysu. Innym argumentem przeciwko deflacji jest jej potencjalny wpływ na uczynienie polityki pieniężnej niezdolnej do efektywnego wykorzystywania swoich narzędzi (tzw. pułapka płynności). Generalnie nie ma większych kontrowersji, co do szkodliwości deflacji.

Jeśli nie akceptujemy wysokiej stopy inflacji (deflacji też nie), to jak można z nią „walczyć”? Niestety nie ma prostych sposobów, żeby pokonać inflację. Bezpośrednia kontrola cen i płac z perspektywy doświadczeń historycznych przynosiła rozczarowujące rezultaty. Inflację należy zatem obniżyć za pomocą sił rynkowych i polityki gospodarczej. Jest to albo restrykcyjna polityka pieniężna (np. podwyżki stóp procentowych) albo restrykcyjna polityka fiskalna (np. spadek wydatków państwa). Obydwa sposoby postępowania prowadzą jednak do osłabienia wzrostu gospodarczego oraz do wzrostu stopy bezrobocia.

W ostatnim czasie sporą część dyskusji w mediach poświęca się wpływie niedawnych podwyżek stóp procentowych na gospodarstwa domowe, które zaciągnęły kredyt hipoteczny na zakup mieszkania. Gdy Narodowy Bank Polski podnosi stopy procentowe, zwykle prowadzi to do wzrostu stawki WIBOR (stopa procentowa na rynku międzybankowym). W konsekwencji wzrasta wysokość rat kredytu hipotecznego o zmiennym oprocentowaniu. Wysokość raty zależy zazwyczaj od stopy WIBOR, powiększonej o stałą marżę banku oraz ewentualne inne koszty kredytu. Każdy wzrost stopy procentowej o 1 punkt procentowy przekłada się na wzrost raty o około 250 zł dla kredytu hipotecznego w wysokości pół miliona złotych (źródło: https://finanse.uokik.gov.pl/kalkulator-zmiany-oprocentowania/). Wzrost raty kredytu o zmiennym oprocentowaniu działa ograniczająco na popyt, a przez to na aktywność gospodarczą i inflację.

Część ekonomistów ostrzega jednak, że nawet jeśli bolesna droga do dezinflacji jest dobrze znana, to może być po prostu niedostępna w kontekście dzisiejszych ogromnych deficytów budżetowych i wysokich wskaźników zadłużenia. Niedocenianie zagrożeń inflacyjnych w nowych warunkach zadłużonego świata, stymulowanych polityką luzowania ilościowego i nękanym pandemią COVID-u oraz inflacją wynikającą z inwazji Rosji a Ukrainę, może w ich opinii prowadzić nie tylko do poważnych konsekwencji gospodarczych, ale także do zagrożenia niezależności banków centralnych.

Rząd polski wprowadził też tzw. tarczę antyinflacyjną. Jest to pakiet rozwiązań, przy pomocy których próbuje się – przynajmniej częściowo – zmniejszać obciążenia konsumentów i przedsiębiorców związane ze wzrostem cen. Tarcza antyinflacyjna ma spowodować, że gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom pozostanie więcej pieniędzy na wydatki. W założeniu ma przełożyć się to na wzrost popytu globalnego, przyspieszenie wzrostu gospodarczego i spadek bezrobocia. Tarcza antyinflacyjna jest tymczasową ochroną siły nabywczej gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. Problem jest tylko taki, że tarcza nie może działać wiecznie. Kiedy wrócą normalne stawki podatkowe to inflacja znowu wzrośnie. Pozostaje mieć nadzieję, że będzie to w czasach „normalnych” cen surowców.

Jeszcze kilka lat temu ekonomiści zgadzali się, że inflacja stała się niska i stabilna niemalże na całym świecie. Teraz wiemy już, że wizja wiecznie niskiej inflacji zmyliła przynajmniej niektórych ekonomistów i bankierów centralnych. Do kwietnia 2021 r. inflacja w Stanach Zjednoczonych wzrosła powyżej poziomu sprzed pandemii, podczas gdy w styczniu 2022 r. rosła najszybciej od 40 lat. Podobne „rekordy” odnotowano w innych gospodarkach na całym świecie. Należy podkreślić, że problem przyspieszającej inflacji występuje globalnie, a nie tylko w Polsce.

Na początek należy zmierzyć się z czasami powtarzanymi stwierdzeniami, że inflacja w Polsce ma charakter głównie krajowy. Na podstawie statystyk międzynarodowych dotyczących inflacji należy odrzucić takie przypuszczenie na rzecz w znacznej mierze globalnego charakteru inflacji. W lutym 2022 roku według danych Eurostatu roczna stopa inflacji w Polsce wyniosła 8,1%. Jest to wartość podobna do inflacji w Stanach Zjednoczonych (7,9%), a także mniejsza od inflacji u sąsiadujących z Polską państw Unii Europejskiej z Europy Środkowej i Wschodniej (Litwa [14%], Czechy [10%], Słowacja [8,3%]).

Roczna inflacja (luty 2022 r. w stosunku do lutego 2021 r.) w Polsce była jednak większa niż średnia inflacja w Unii Europejskiej: 6,2%. Wynika to w części z wysokiego tempa wzrostu gospodarczego Polski. Zazwyczaj wyższa inflacja jest wynikiem silnego wzrostu gospodarczego. Jeśli zagregowany popyt w gospodarce rośnie szybko należy spodziewać się wyższej stopy inflacji. W roku 2020 (rok pandemii), gdy gospodarka Unii Europejskiej skurczyła się o rekordowe 5,9%, w Polsce spadek realnego PKB był ponad dwukrotnie mniejszy (tzn. gospodarka Polski skurczyła się „zaledwie” o 2,5%). W 2021 roku realny wzrost gospodarki polskiej wyniósł już solidne 5,7%, porównywalnie do średniej dla Unii Europejskiej (5,3%) oraz znacznie powyżej wzrostu gospodarczego najwyżej rozwiniętej gospodarki Unii Europejskiej: realny PKB Niemiec wzrósł o 2,9%.

Czy zatem Polska inflacja jest spowodowana długiem publicznym? Na tle Unii Europejskiej wyglądamy pod względem zadłużenia relatywnie dobrze. Według danych Eurostatu polski dług publiczny jako procent całej gospodarki wyniósł 57,4% w 2020 roku. Tymczasem średnia dla Unii Europejskiej wynosiła 90,1%. Polska ma także relatywnie niższy dług publiczny niż np. Niemcy (68,7%) pomimo polityki tego kraju nakierowanej na zbilansowany budżet (tj. taki, w którym wydatki budżetowe mają być równe wpływom budżetowym), tzw. czarne zero Schwarze Null.

Na zakończenie wyjaśnię, jak zachowywała się inflacja podczas wojen i pandemii z perspektywy historycznej. Konsekwencje gospodarcze pandemii Covid-19 są często porównywane do wojny. Niemniej jednak historycznie, pandemie i wojny miały rozbieżne skutki. Niektórzy badawcze wykazują, że po pandemii następują długotrwałe okresy (trwające nawet kilka dekad) – z obniżonymi możliwościami inwestycyjnymi. Mniejsze inwestycje mogą wynikać z powodu nadmiaru kapitału na jednostkę ocalałej siły roboczej oraz mogą wiązać się ze zwiększoną skłonnością do oszczędzania (motyw zabezpieczenia się lub odbudowy uszczuplonego bogactwa). Pandemie nie stwarzały zatem historycznie według części badań znacznego ryzyka dla długotrwałej i wysokiej inflacji.

Pandemia COVID-19 może być jednak inna. Jednym z powodów jest agresywna antypandemiczna ekspansja fiskalna (wzrost długu publicznego) oraz ekspansywna polityka monetarna w wielu państwach na bezprecedensową skalę (bliskie zeru stopy procentowe oraz tzw. polityka luzowania ilościowego). Zagrożeniem w szczególności jest to, że na te niekonwencjonalne odpowiedzi gospodarcze i zerwane łańcuchy dostaw (przez pandemię i lockdowny) nałożyła się pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę. W przeciwieństwie do pandemii, duże konflikty zbrojne powodują zniszczenie upraw, ziemi, budowli i maszyn oraz przyczyniają się do wysokiej długotrwałej inflacji.

Wojna oraz przewidywane i faktyczne zakłócenia w dostawach oznaczają wzrost cen żywności na rynkach światowych. Na przykład, tylko podczas niespełna dwóch tygodni wojny ceny pszenicy i kukurydzy wzrosły o około 40% na europejskiej giełdzie. W 2020 r. Rosja i Ukraina były największymi światowymi eksporterami oleju słonecznikowego. Za wzrost cen żywności odpowiadają również drożejące nawozy. Rosja zapowiedziała wstrzymanie ich eksportu, a w 2020 roku była ich największym światowym eksporterem. Wyższa inflacja wynika także w znacznej mierze ze wzrostu cen energii (ceny surowców energetycznych rosną na globalnych rynkach). Wysokie ceny surowców energetycznych są między innymi spowodowane wieloma czynnikami o charakterze globalnym, które można skrótowo określić mianem napięć geopolitycznych w związku z rosyjską agresją zbrojną na Ukrainę.

Podsumowując: inflacja w Polsce ma w znacznej mierze charakter globalny. Dotychczasowe doświadczenia historyczne o inflacyjnym charakterze dużych konfliktów zbrojnych, a także ekspansywna polityka fiskalna i monetarna wielu państw związana z pandemią COVID-19 sugerują, że w najbliższym czasie nie można liczyć na niską inflację. Skoro jednak jesteśmy zagrożeni w tak fundamentalny sposób, to inflacja jest ceną za powstrzymanie wojny oraz źródeł finansowania Rosji.

Dr Maciej Ryczkowski – Wydział Nauk Ekonomicznych i Zarządzania UMK

pozostałe wiadomości

galeria zdjęć

Click to zoom the picture. Click to zoom the picture. Click to zoom the picture. Click to zoom the picture. Click to zoom the picture.