Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Nauka czyni mistrza

Zdjęcie ilustracyjne
fot. Andrzej Romański

Z dr Anną Marią Kolą z Wydziału Filozofii i Nauk Społecznych – kierownikiem zespołu mającego w gestii sprawy jakości kształcenia studentów i doktorantów zespołu wdrażającego strategię uczelni badawczej UMK rozmawia Winicjusz Schulz

Uniwersytet Mikołaja Kopernika od lat plasuje się w czołówce polskich uniwersytetów, teraz jeszcze doszedł do tego status uczelni badawczej. I zwykle przy takich okazjach wiele mówi się o sukcesach naukowych, publikacjach w prestiżowych czasopismach krajowych i zagranicznych. Rzadziej w komentarzach przewija się wątek kształcenia. Szkoda?

– Wielka szkoda! Za ten stan w znacznym stopniu odpowiadają współczesne reformy nauki i uniwersytetu, będące wynikiem złożonych i dość dobrze już opisanych przemian społecznych. Jednakże ten podział widzieć można inaczej, co w swojej książce dotyczącej kreowania elit społecznych, nazwałam funkcjonowaniem uczelni pomiędzy „masowością a esencjalistyczną tradycją”. Współczesny uniwersytet dryfuje bowiem między dwiema rozbieżnymi tendencjami.

Z jednej strony jest to masowość, obecnie już w odwrocie, ale do pewnego momentu mogliśmy doświadczać znaczącego i stałego wzrostu liczby studentów na polskich uczelniach. Efektem tego procesu było obniżenie znaczenia i rangi kształcenia uniwersyteckiego, które zaczęło przypominać fabryczną produkcję dyplomów. Z drugiej strony, uniwersytet jest wciąż postrzegany w sposób idealistyczny jako instytucja kulturotwórcza, ostoja prawdy i nauki, kierująca się etosem i dążeniem do doskonałości, łącząca tymi wartościami mistrzów i studentów.

A może w powszechnym postrzeganiu uczelni ujawnia się przekonanie, że bardzo dobra uczelnia to pewnie musi świetnie kształcić. Uprawniony jest ten znak równości, czy to raczej zbyt daleko idące uproszczenie?

– Gdyby tak było, to moglibyśmy właściwie nie podejmować szeregu działań doskonalących proces kształcenia na uczelni. Sprawa jest jednak bardziej złożona, bowiem w dzisiejszych czasach wiarygodność uczelni zarówno w wymiarze naukowym, jak i dydaktycznym, wymaga stałej ewaluacji i wprowadzania zmian odpowiadających na potrzeby interesariuszy i społeczności lokalnej.

Wiele zmieniło się od czasów Wilhelma von Humboldta, który w 1810 roku powołał do życia średniowieczną ideę studium generale, tj. Uniwersytet w Berlinie, zbudowany na zasadzie trzech jedności: wiedzy, profesorów i studentów, badań i kształcenia. Idea ta zakładała zrównanie wszystkich fakultetów, konieczność otwierania katedr dla nowych kierunków nauk, wolność badań i sposobu ich prezentowania przez profesorów, swobodę wyboru kierunków studiów przez studentów. Doskonałość była w zakresie kształcenia, jak i prowadzenia badań naukowych.

Kształcenie to jak dwie strony medalu: są ci, którzy kształcą i ci, którzy są kształceni. Może zacznijmy od tych pierwszych i odwiecznego niemal problemu. Dobry, a niekiedy wybitny uczony, niekoniecznie musi być świetnym wykładowcą. Nie każdy ma ten dar, nie każdy „porwie tłumy”, potrafi swą wiedzę atrakcyjnie przekazać. I co wtedy?

– Socjolog może odpowiedzieć, że krzywa Gaussa w każdej grupie wygląda tak samo. Dotyczy to także nauczycieli akademickich, których praca corocznie jest ewaluowana w ramach założeń uczelnianego systemu zapewnienia jakości kształcenia. Pedagodzy chętniej sięgną po kategorię charyzmy, ale też profesjonalizmu czy profesjonalizacji. Dla mnie to znów dwie strony tego samego medalu.

Z jednej strony ważny jest ten nieodkryty czynnik, potrafiący porwać tłumy, zbudowany na relacji z drugim człowiekiem, wiedzy, doświadczeniu, tworzący poczucie autorytetu, do którego ma się duże zaufanie. W swoich badaniach dotyczących mistrzów i mistrzostwa odnalazłam kilka atrybutów mistrza, jednym z nich jest bezwzględnie odpowiedni „klimat społeczny”. Mistrz bowiem musi mieć przestrzeń, by dać szansę tej rozwijającą obie strony relacji. Mówię o tym celowo, by pokazać, że tylko w uczelni, która docenia kształcenie, pojawić się mogą doskonali nauczyciele.

Z drugiej strony jest konieczne myślenie w kategoriach profesjonalizacji naszej pracy dydaktycznej, którą ciągle rozwijamy, a czemu służą wnioski z badań pedeutologów, andragogów czy badaczy obszaru dydaktyki szkoły wyższej. Te subdyscypliny stoją w Polsce na bardzo wysokim poziomie, wystarczy sięgnąć po raporty z badań wraz z rekomendacjami. Nie zawsze są to rozwiązania generujące koszty, ale zawsze biorące pod uwagę człowieka z jego zasobami i możliwościami.

I zgoła odwrotna sytuacja: znakomity wykładowca, ale przeciętny bardzo naukowiec. Pewnie też potrzebny na uczelni?

– To zaś problem innego rodzaju, choć wcale nie nowy, bowiem i przed zmianami Ustawy 2.0, czy też reformami minister Kudryckiej, w ramach uczelni były etaty dydaktyczne. Zawsze funkcjonowały jako „straszak” dla tych pracowników, którzy mniej angażowali się w pracę naukową, nie chcieli robić awansów. Dziś ten „straszak” został zinstytucjonalizowany poprzez proces ewaluacji naukowej jednostek, wprowadzający dość sztywne i o dużej mocy sprawczej kategorie naukowe.

Uczelniom zależy, by uzyskać jak najlepsze oceny, co sprawia, że prowadzi się właściwą politykę kadrową, z naciskiem na słowo „polityka”. Odnoszę się tutaj do doświadczeń z wielu uczelni, z jakimi mam kontakt jako członkini Polskiej Komisji Akredytacyjnej (PKA). Nie jest to jednak proces masowy, uczelnie próbują w pierwszym kroku, co jest zupełnie racjonalne, wesprzeć tych słabszych naukowo pracowników, a dopiero – w drugiej kolejności – przenieść ich na etaty dydaktyczne.

Oczywiście, inne doświadczenia mam ze współpracy z uczelniami zawodowymi, gdzie wszystkie etaty mają charakter dydaktyczny. Tam nauczyciel, ale i student, mają komfort dydaktyczny, bowiem celem takiej uczelni jest kształcenie. My, szczególnie jako uczelnia badawcza, powinniśmy o taki komfort także w miarę naszych możliwości dbać. Jest to korzyść zarówno dla nauczyciela, jak i studenta, a na pewno – dla uczelni, która dzięki trosce o jak najbardziej zindywidualizowane nauczanie, może stać się kuźnią wybitnych kadr akademickich. Kształcenie jest to pierwszy poziom zarządzania talentami, w jakim w znacznej mierze powinni brać udział nauczyciele akademiccy.

No i ideał: uczony, erudyta, mający świetny kontakt ze studentami, na którego wykładach są tłumy. To zdarza się rzadko?

– Warto to odnieść do każdego obszaru naszego życia: ideałów nie ma! Ale jest doskonałość, która jest ciągłym dbaniem o jakość – zarówno prowadzonych badań naukowych, jak i kształcenia. Kiedyś, zatrudniając się do pracy na uczelni, usłyszałam od jednego z bardziej doświadczonych profesorów zdanie: „Badania i kształcenie to są sprawy nie do rozdzielenia. Nie da się kształcić dobrze bez posiadanej wiedzy, nie można prowadzić badań bez swoistej weryfikacji założeń przez odbiorców”. Dziś rozumiem te słowa lepiej, bowiem poprzez prowadzone zajęcia i wygłaszane wykłady odbywa się proces logicznego ugruntowania wiedzy, werbalizacji celów badawczych, konsolidacji treści, które są tak potrzebne w prowadzeniu badań.

A co zrobić, by przypadki świetnych naukowców, ale i zarazem znakomitych dydaktyków zdarzały się częściej? Jakieś dodatkowe szkolenia z dydaktyki, emisji głosu, wykorzystywania multimediów itp. Taka propozycja może jednak natrafić na „opór materii”, trochę na zasadzie „Ja, profesor i mam jeszcze chodzić na jakieś konsultacje, szkolenia”.

– Rozwój zawodowy nauczycieli wbrew pozorom często ma miejsce na uczelniach, szczególnie po wejściu do Unii Europejskiej, kiedy pojawiły się dodatkowe środki na projekty z zakresu rozwoju zasobów ludzkich. Sama uczestniczyłam w kilku, także na UMK. „Opór materii”, o którym wspomina Pan Redaktor, zdarza się zawsze, w każdym środowisku. To psychologiczny mechanizm, jaki można złagodzić, w sposób wyraźny formułując cele działania. Odwołam się do bardzo ciekawych zajęć, na które uczęszczałam wraz z innymi „niesamodzielnymi” pracownikami. Widzę tutaj trzy poziomy opisu tych zajęć i ich skutków. Pierwszy poziom to umiejętności praktyczne, jakie zyskaliśmy.

Drugi poziom odwołuje się właśnie do celów szkolenia, bowiem nie były nim tylko i wyłącznie umiejętności praktyczne, ale zbudowanie świadomości tego, kto jest odbiorcą naszej pracy dydaktycznej. Naprawdę dużo czasu poświęciliśmy na analizę współczesnej młodzieży akademickiej i jej wartości. Staraliśmy się zrozumieć, dlaczego pewne metody nie działają, a inne są wręcz śmieszne. Dziś zupełnie inaczej należy budować wiarygodność procesu dydaktycznego. Nie chodzi tu o użycie nowoczesnych technologii, ale zrozumienie, że to właśnie autentyczność czy pasja, ale też dbałość o własny rozwój i czas wolny są priorytetami młodzieży. Ostatni poziom uczestnictwa w naszym kursie nazwałabym towarzyskim, jednak jest w tym coś więcej, bowiem stworzyliśmy grupę, którą łączą podobne problemy, trudności – życiowe i zawodowe, co bardzo wzmacnia i sprawia, że pewniej czujemy się w pracy.

Pora na drugą stronę medalu, czyli kształconych. Każdy, kto miał do czynienia z szeroko rozumianą dydaktyką szybko dochodzi do konkluzji, że bardzo wiele zależy nie tylko od niego, ale i tych, którzy przez niego mają być edukowani: od poziomu ich dotychczasowej wiedzy, zaangażowania, zainteresowań. A zatem sporo decyduje się nawet nie w dniu inauguracji, ale jeszcze na wiele tygodni wcześniej: kto wybierze UMK, kto chce zostać studentką, studentem toruńskiej uczelni. Oczywiście każda uczelnia marzy o tych najlepszych. Co warto zrobić, by do nas właśnie trafiali?

– Proste! Być najlepszą uczelnią! Jak magnes przyciąga młodych jakość, o jaką zabiegamy na różnych polach. I te różne pola powinny być równoważnymi aktorami procesu stawania się doskonałą uczelnią – nie tylko musimy prowadzić najlepsze badania, ale też mieć najlepszych nauczycieli… Przy czym – jak już zaznaczałam wcześniej – „najlepszy” znaczy dla mnie „ciągle rozwijający się”. Tak buduje się markę uczelni, będąc wiarygodnym, rzetelnym, szczerym i… zaangażowanym. Młodzież powinna wiedzieć, że trafia do miasta uniwersyteckiego z jednym z najlepszych polskich uniwersytetów i ten wybór zapewni im w życiu sukces, jakkolwiek będzie on definiowany. Stąd wsparcie studenta powinno być na wszystkich możliwych poziomach – intelektualnym, naukowym, społecznym, psychologicznym, socjalnym. Do tego konieczna jest także współpraca z otoczeniem społeczno-gospodarczym, władzami miasta i województwa. A to jest temat na następną rozmowę.

W miarę szybko okazuje się, że na tym samym roku są studenci wybitni, bardzo dobrzy, przeciętni i słabi lub tacy, którzy pomylili się z wyborem. Wydawałoby się, że uczelnia badawcza powinna stawiać na tych wybitnych i bardzo dobrych. A co z resztą? Jest na stracenie?

– Właśnie nie może się tak stać! Powinniśmy właściwie określić cele edukacyjne i wspierać wszystkich: tych najlepszych, by stali się w przyszłości kadrą profesorską, ale też tych, którzy wcale nie muszą mieć najlepszych ocen, ale mają ogromne potencjały w innych obszarach, które mogą wykorzystać w celach zawodowych. Przecież na Oksfordzie nie studiują sami profesorowie czy nobliści, ale przyszli przedsiębiorcy, politycy, intelektualiści, ludzie mediów. Stąd tak ważne jest, by dbać o każdego studenta, który tworzyć będzie markę uniwersytetu w przyszłości. Wierzę, że jest to możliwe, bowiem proces zarządzania talentami pozwala na wspieranie wszystkich.

Pozostańmy przy tych najlepszych. Wydaje się, że najlepszą drogą dla nich jest włączanie ich już w trakcie studiów w nurt życia naukowego, w prawdziwe badania (a nie tylko ćwiczenia)?

– I to się dzieje, głównie dzięki statusowi i… środkom, jakie uzyskaliśmy stając się Inicjatywą Doskonałości Uczelnią Badawczą. Zespół roboczy, któremu przewodniczę, ma za zadanie wspierać jakość kształcenia studentów i doktorantów. W zespole ze mną współpracują osoby reprezentujące odmienne dyscypliny i mające inne okołokształceniowe doświadczenia. Moim zastępcą jest dr hab. Grzegorz Bobiński, prof. UMK i prodziekan ds. naukowych Wydziału Matematyki i Informatyki UMK, który odpowiada za rozwój doktorantów. W zespole są także dr hab. Bogumiła Kupcewicz, prof. UMK, prodziekan ds. organizacyjnych i rozwoju Wydziału Farmaceutycznego CM UMK, dr hab. Rafał Haffer, prof. UMK z Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania i wiceprzewodniczący Uczelnianej Rady ds. Jakości Kształcenia, dr hab. Artur Słomka, prof. UMK z Wydziału Farmaceutycznego UMK, mgr Anna Wiśniewska, kierownik Działu Kształcenia oraz mgr Wojciech Kiełbasiński i mgr Paweł Smoleński jako reprezentanci środowiska studentów i doktorantów.

Cały zespół pracuje na rzecz wzmocnienia kompetencji badawczych i naukowych studentów i doktorantów, oferując wiele konkursów, które obejmują różnego typu działania tj. projekty naukowe – indywidualne i zespołowe, wyjazdy konferencyjne, wyjazdy stażowe do najbardziej prestiżowych ośrodków naukowych na świecie. Zajmujemy się też promowaniem postaw, które nazwałabym pronaukowymi, czyli działamy w obszarze naukowego PR. To ważne, bowiem młodzi ludzie mają stały kontakt z mediami społecznościowymi i warto pokazywać im najlepsze wzorce osobowe oraz informować o możliwościach rozwoju.

I zapewne w ten sposób będą przygotowani do następnego kroku w naukowy świat, czyli szkół doktorskich. Te ostatnie to ciągle nowość, ale może da się już wyciągnąć pierwsze wnioski. Co się sprawdza? Co jest do poprawki w ich funkcjonowaniu?

– Jako zespół roboczy IDUB oferujemy konkursy zarówno dla studentów, jak i doktorantów. Część z nich jest już doktorantami w szkołach doktorskich. Możemy powiedzieć o bardzo dobrej współpracy z dyrektorami szkół na UMK, za co bardzo jesteśmy wdzięczni. Doktoranci są też bardziej świadomi swoich zadań naukowych, stąd także często informują nas o swoich potrzebach, uwarunkowaniach realizacji projektów z ich dyscyplin, co zawsze włączamy do wytycznych i regulaminów konkursów. Zależy nam na zrównoważonym rozwoju wszystkich grup odbiorców. To jest wpisane w cały projekt uczelni badawczej.

Skoro wspomnieliśmy o udziale studentów w badaniach, to w przypadku doktorantów jest to już zapewne oczywiste. Ale czy są tam partnerami, czy dla doświadczonych naukowców balastem?

– To dość sterotypizujące pytanie. Wszystko zależy od rodzaju współpracy z doświadczonym pracownikiem naukowym. Promujemy w zespole wzorce partnerskie, oparte na merytorycznej współpracy, ale też na szacunku do doświadczenia, zaufania społecznego oraz wiarygodności. Nie ma tu miejsca na mobbing, dyskryminację, nieeleganckie zachowania. Inny mądry pedagog powiedział mi kiedyś, że autorytetu naukowego nie buduje się poprzez relację władzy, a na podstawie wartości, jakie obecne są w etosie akademickim – wolności przekonań, autonomii badań naukowych i właśnie szacunku do doświadczenia.

Dziś już nikogo nie trzeba przekonywać, że warto po naukę wyjeżdżać. Służą temu rozmaite programy międzynarodowe z Erasmusem Plus na czele, UMK niedawno stał się pełnoprawną częścią YUFE. Tylko korzystać z możliwości. Czy je wykorzystujemy?

– Jak najbardziej! Nasz zespół IDUB ma w swojej ofercie dla doktorantów i studentów UMK zarówno staże zagraniczne, jak i konkursy na konferencyjne wyjazdy zagraniczne. Cieszą się one ogromną popularnością. Młodzi badacze wspaniale sobie radzą i językowo, i merytorycznie. Co ważne – mają zawsze wsparcie nauczyciela akademickiego, w pełni zaangażowanego w te pierwsze doświadczenia naukowe i badawcze. Za to też pragnę wyrazić tu swoją wdzięczność i podziękowania wszystkim opiekunom naukowym.

Chcielibyśmy, aby nasi młodzi zdobywali wiedzę, doświadczenia w czołowych uczelniach na świecie, ale chcielibyśmy też, by potem do nas wracali i tu te doświadczenia pożytkowali. Co zrobić, by te talenty nie pozostały na naukowej emigracji?

– Pierwsze, co powiem, odnosi się znów do moich badań w grupie doktorantów, ale też badań prowadzonych z prof. Krzysztofem Leją wśród członków ruchu Obywatele Nauki oraz kilkuletnich badań polskiej młodej naukowej diaspory, która bierze udział w konferencjach Polonium Foundation. Wcale nie jest tak, że młodzi badacze za swój główny cel obierają kontynuację kariery w uczelniach zagranicznych.

Chcą natomiast dobrych warunków na uczelniach rodzimych. Te dobre warunki nie oznaczają wyłącznie wyższych zarobków, ale świadczenia pracy, w której jest się szanowanym za dorobek, niewykorzystywanym do wykonywania zadań innych osób, nieprzeciążanym obowiązkami, pracy, w której może być realizowana idea work-life balance. Ważne jest także szeroko rozumiane wsparcie, którego uczelnia może udzielić. To jest już standardem na zachodnich uczelniach.

W założeniach uczelni badawczej mocno akcentowane były kwestie edukacji na wysokim poziomie oraz jej umiędzynarodowienie. Ale to było jeszcze przed pandemią. Na ile zweryfikowała ona wcześniejsze plany?

– Studenci i doktoranci wspaniale poradzili sobie z sytuacją pandemii. Uzyskane wsparcie na projekty badawcze czy staże mogą być realizowane w korzystnych dla laureatów formach i terminach. Jeżeli cel wniosku nie był zmieniony, to zgadzaliśmy się na przeformułowanie zadań czy zmianę konferencji. Staraliśmy się być otwarci i słuchać potrzeb naszych odbiorców. Wyjazdy zagraniczne stażowe zostaną zaś zrealizowane w późniejszym terminie.

Także dla wykładowców pandemia stała się dodatkowym wyzwaniem. Niemal z dnia na dzień kształcenie musiało przybrać inne formy. Naukowcy „zdali ten egzamin”?

– Bardzo interesujące były w tym względzie badania dr hab. Doroty Siemienieckiej, prof. UMK, z Instytutu Nauk Pedagogicznych UMK, która badała studentów w momencie pierwszych reakcji na pandemię. Najważniejsze dla studentów okazały się nie znajomość nowoczesnych technologii czy kwestie merytoryczne, ale możliwość kontaktu z nauczycielem. Dane i wnioski z badań były pozytywne dla wszystkich aktorów procesu dydaktycznego. Tłumaczę to sobie sytuacją kryzysową. Dziś bowiem, gdy już przywykliśmy do Teamsów czy moodle’a, oczekiwania studentów mogą zupełnie inne…

Na koniec chciałoby się lapidarnie zapytać: „i co dalej z tym kształceniem” w tak trudnych czasach?

– Teraz edukacja jest kluczowa, przy czym traktuję edukację, za moim mistrzem profesorem Zbigniewem Kwiecińskim, jako „prowadzenie drugiego człowieka ku wyższym poziomom rozwojowym i jego własną aktywność w osiąganiu pełnych i swoistych dlań możliwości. To ogół czynności i procesów sprzyjających rozwojowi oraz stan ich efektów, czyli osiągnięty poziom kompetencji, tożsamości i podmiotowości”. Ta definicja zyskuje dziś na znaczeniu, gdy musimy mierzyć się z tak wieloma problemami. Mam nadzieję, że swoją pracą na rzecz uczelni, mojego Wydziału, ale też projektu IDUB, przyczyniam się choć trochę do rozwoju studentów i doktorantów.

Dziękuję za rozmowę.

pozostałe wiadomości