
Z Basią Trzetrzelewską rozmawiają Winicjusz Schulz i Maurycy Męczekalski
– Nauki ścisłe i muzyka często idą w parze. Podobno Basia Trzetrzelewska marzyła kiedyś o studiowaniu… matematyki. Potem trafiła na fizykę. Coś z tych pasji pozostało?
– Ścisłe myślenie przydaje się w moim zawodzie; choćby dla dobrej organizacji i porządku w codziennej pracy: przy aranżowaniu muzyki, nagrywaniu (sama sobie jestem inżynierem dźwięku) i w przygotowaniu do koncertów. Również nasz księgowy jest zadowolony, gdyż ja i mój zawodowy partner Danny White jesteśmy bardzo skrupulatni w prowadzeniu naszych finansów, co zaoszczędza mu wiele pracy.
– Ale na szczęście dla słuchaczy Pani mama zadbała także o lekcje muzyki. W którym momencie zdała sobie Pani sprawę z tego, że jednak muzyka, a nie nauki ścisłe to będzie Pani życiowa droga.
– Już od dzieciństwa oczami wyobraźni widziałam się na scenie, ale nie miałam pojęcia jak do tego dojdzie, gdyż niewiele robiłam w tym kierunku. Miałam jednak szczęście w swoim życiu spotkać ludzi, którzy proponowali mi różne ciekawe muzyczne prace, w Polsce i poza jej granicami. Często oni bardziej wierzyli we mnie niż ja sama. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczna.
– Całkiem sporo osób wie, choć konstatuje to z niejakim zdziwieniem, że ta Basia była kiedyś członkinią zespołu Alibabki. Dla młodszych czytelników takie humorystyczne wyjaśnienie: to takie polskie Spice Girls lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ale chyba większe zdziwienie musi wywołać wiadomość o Pani związkach z legendą polskiego rocka – zespołem Perfect. Rocka jednak Pani nie pokochała?
– Jako nastolatka – słuchałam i bardzo lubiłam wiele piosenek Alibabek. Gdy dostałam propozycję przyłączenia się do nich – właśnie skończyłam liceum, więc była to dla mnie wielka muzyczna przygoda, a także nieoceniona lekcja – śpiewu, tańca, prezencji scenicznej. Ale ja bardzo lubię muzykę rockową! W zespole Perfect byłam krótko i tylko na samym początku jego istnienia – był to wtedy zupełnie inny zespół niż ten znany polskim słuchaczom, który grał swoje oryginalne utwory. Za moich czasów graliśmy tylko piosenki innych wykonawców, rzadko w stylu rocka…
– Pokochała Pani za to latynoskie rytmy. Ale skąd wzięła się ta fascynacja? Z Jaworzna do Rio de Janeiro bardzo daleko! Polka śpiewająca piosenki w takich klimatach mogła wówczas budzić zdziwienie, choć z drugiej strony jako argumentu mogłaby Pani użyć dorobku Simply Red – grupy ze względów osobistych z pewnością Pani bliskiej.
– My, Polacy jesteśmy otwarci na każdą muzykę świata; jeszcze w średniej szkole miałam płyty Astrud Gilberto, ale także Arethy Franklin, Steviego Wondera, George’a Bensona, Supremes, Michaela Jacksona i Jackson 5, ale również nagrania muzyki J.S. Bacha, Chopina i Mozarta; a także rosyjskie chóry i wiele wiele innych… Moją ulubioną piosenką Alibabek była “Grajmy sobie w zielone”, która miała rytm samby! Repertuar Simply Red jest przykładem wspaniałej muzycznej różnorodności, którą podziwiam; ale Mick Hucknall potrafi wszystko pięknie zaśpiewać. Wiem, że on prawdziwie kocha muzykę i posiada ogromną kolekcję płyt, której nawet słucha z zespołem po ich koncertach, do późna w nocy.
– Wielki świat usłyszał o Basi dzięki grupie Matt Bianco. Była popularność, przeboje i nagle postanowiła Pani z Dannym Whitem odejść. Odważna z Pani kobieta. Wiele osób na Pani miejscu wówczas by tego nie zrobiło. Skąd taka decyzja: bo Basia kocha niezależność, bo Basia lubi nowe wyzwania?
– Basia zaczęła pisać swoje piosenki (za namową Danny’ego) i okazało się, że one nie bardzo podobały się Markowi Reilly – założycielowi zespołu Matt Bianco. Nic dziwnego, gdyż pierwsza piosenka, którą Danny i ja napisaliśmy nazywała się ‘Run For Cover’, a ona stylistycznie bardzo odbiegała od muzyki Matt Bianco. Ja jednak lubię śpiewać i pisać w różnych stylach muzycznych, więc wolałam odejść z zespołu niż ‘dopasować się’. Danny jednak znalazł wspólny muzyczny język ze mną (dowodem czego jest nasza współpraca od lat osiemdziesiątych), więc postanowił odejść ze mną z zespołu. ‘R.F.C.’ znalazła się na mojej pierwszej solowej płycie.
– Opłaciło się zaryzykować. Stała się Pani ikoną smooth jazzu. Platynowe płyty w USA za kolejne solowe albumy. Nakłady płyt liczone w milionach. Prawie nikt z polskich artystów nie może się tym poszczycić. Talent, 3-oktawowy głos, ale chyba także uniwersalna muzyka, która może podobać się pod każdą szerokością geograficzną. Na polskości nie da się zrobić światowej kariery?
– Moja muzyka JEST polska, bo jest napisana i śpiewana przeze mnie, a ja jestem Polką. Oprócz języka – w moich piosenkach jest słowiańska dusza i romantyzm.
– Lubi Pani włączać do swoich piosenek polskie cytaty, takie jak choćby w utworach „Reward”, „London Warsaw New York”. Taka przekora i oryginalność, czy chęć podkreślenia pochodzenia?
– Tak, zawsze podkreślam swoje polskie pochodzenie, gdziekolwiek jestem na świecie, a każda moja płyta ma wiele polskich akcentów; dla uważnych słuchaczy jest to oczywiste. Nie tylko słowa po polsku, ale często moje piosenki są zainspirowane Polską, Polakami, a również są do nich adresowane.
– Polska doceniła swą muzyczną ambasadorkę. Zaskoczyło Panią uhonorowanie m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski czy medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”? Basia Trzetrzelewska to Polka czy obywatelka świata?
– Polacy są obywatelami świata – widzę to na każdym kroku; spotykam ich wszędzie, ostatnio w Islandii, Japonii i w Chinach. Jesteśmy ciekawi świata, więc kochamy podróżować. Te nieprawdopodobne nagrody od władz naszego kraju są ogromnym zaszczytem dla mnie i zaakceptowałam je z niedowierzaniem i pokorą.
– Wielka Brytania, Stany Zjednoczone to naturalne kierunki muzyczne, ale skąd wzięła się Pani wręcz kultowa pozycja w Japonii czy na Filipinach? Japończycy kochają Basię i … Chopina!
– To prawda, że Japończycy kochają Chopina, co widać zawsze na warszawskich Konkursach Chopinowskich. Ale również lubią jazz i muzykę latynoską. Wzrusza mnie, że tak ciepło przyjmują nasze piosenki i że mamy tam naprawdę oddanych fanów. Ale doświadczyliśmy podobnej reakcji na rozśpiewanych Filipinach i w bardzo muzykalnej Indonezji. Największą niespodzianką jednak w mojej całej karierze była reakcja na nasze występy w Kapsztadzie w Południowej Afryce. Byłam tam tylko raz i bardzo chciałabym tam powrócić.
– Gdy tak z perspektywy lat patrzy się na Pani karierę to trzeba przyznać, że jest ona pełna meandrów i zaskakujących zwrotów. Decyzja o wyjeździe z Polski, Matt Bianco i rozstanie z zespołem, trudne dla Pani ze względów osobistych początki XXI wieku i nawet myśli o porzuceniu muzyki na zawsze. Niespodzianka dla fanów – bardzo udany powrót zespołu Matt Bianco z płytą „Matt’s Mood”. Przyznam, że uwielbiam z niej szczególnie utwór „Wrong Side Of The Street”. Do tego pewna zmiana stylu – na bardziej jazzowy – na Pani solowej płycie z 2018 roku zatytułowanej „Butterflies”. I co będzie dalej?
– Myślę, że mamy jeszcze z Dannym kilka pomysłów muzycznych i trochę do opowiedzenia… Myślimy również o akustycznych nagraniach a także o dużych brzmieniowo nagraniach z big-bandem, które uwielbiam. Miałam szczęście wystąpić kilka razy z tak dużą grupą i była to dla mnie prawdziwa uczta.
– Na zakończenie nie zapytam Pani czy Anglicy lub Amerykanie wreszcie nauczyli się wymawiać Pani nazwisko (śmiech), ale o odrestaurowywanie starych domów – ta pasja to prawda czy plotka o Basi?
– Architektura (budynków i wnętrz) to moja miłość, ale podziwiam ją jedynie jako obserwator; każdą – tę bardzo ozdobną I skomplikowaną,a także tę prostą i minimalistyczną. Kocham również naprawianie mebli, domów, różnych staroci… Nie znoszę marnotrawstwa. Wolę coś odrestaurować niż kupić nowe :). Niektórzy fani szczycą się umiejętnością prawidłowego wypowiedzenia mojego nazwiska, ale dla większości jestem ‘Basia’, choć wymowa tego imienia I tak różni się w zależności od kraju.
– Dziękujemy za rozmowę.
– To ja dziękuję! Macie Panowie piękne imiona :).