
Z prof. dr. hab. Andrzejem Tretynem, Rektorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
w Toruniu w latach 2012–2020 rozmawia Ewa Walusiak-Bednarek.
– Panie Rektorze, 31 sierpnia skończyła się Pana druga kadencja na stanowisku rektora. Tym samym zamyka się ważny okres w Pana karierze zawodowej – ponaddwudziestoletniej pracy w uniwersyteckiej administracji.
Co skłoniło Pana dwie dekady temu do zaangażowania się w tę działalność?
– W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, po stypendiach i stażach naukowych odbytych w Holandii (Wageningen Agricultural University), Niemczech (Giessen University), Japonii (RIKEN, The Institute for Physical and Chemical Research) i Wielkiej Brytanii (Plymouth Marine Laboratory, York University) wydarzyło się w moim życiu kilka rzeczy równocześnie. Moja żona Joanna urodziła dwoje dzieci (Aleksandra i Julię), dlatego – by poprawić sytuację finansową rodziny – postanowiłem podjąć dodatkową pracę (na ½ etatu) w Akademii Rolniczo-Technicznej w Olszynie (potem przekształconej w Uniwersytet Warmińsko-Mazurski).
W 1997 roku otrzymałem duży grant Unii Europejskiej z programu TEMPUS, którego zostałem kontraktorem i koordynatorem. Partnerskimi uczelniami w grancie były Uniwersytety z Cambridge, Freiburga i Padwy. Przez kolejne trzy lata miała miejsce intensywna wymiana pracowników z UMK i tych renomowanych uczelni, którą koordynowałem i zarządzałem. Wreszcie w tym samym czasie zostałem zaproszony do międzynarodowej grupy naukowców realizujących projekt w ramach konsorcjum koordynowanego przez profesora Klausa Palme z Max-Planck Institute for Plant Breeding Research w Kolonii (w ramach V Programu Ramowego). Przez kolejne cztery lata, w towarzystwie rodziny, spędzałem wakacyjne miesiące na pracy w tym renomowanym Instytucie.
Mając tak liczne zobowiązania, postanowiłem w jakimś momencie na stałe związać się ze swoją macierzystą uczelnią i tu realizować kolejne etapy swojej kariery. Dlatego w 1997 roku podjąłem decyzję o starcie w wyborach na dyrektora Instytutu Biologii i Ochrony Środowiska. Wówczas pod względem naukowym w jakimś sensie osiągnąłem wszystko. Byłem profesorem tytularnym. Przyjąłem, że praca administracyjna nie przeszkodzi mi za bardzo w dalszym rozwoju naukowym. Nie do końca jednak tak się stało; żeby coś w działalności administracyjnej osiągnąć, potrzeba dużych nakładów pracy i czasu.
– Chciał Pan spróbować czegoś innego? Widział Pan w tym dla siebie jakiś nowe możliwości?
– Oczywiście. Miałem wówczas za sobą kilka lat spędzonych za granicą. Widziałem, że to, co jest normą w polskich instytucjach, odbiega znacznie od standardów europejskich czy azjatyckich. Naszą słabością były przede wszystkim niskie nakłady na naukę. Brakowało pieniędzy na wszystko, choćby na odczynniki. Powstały w 1991 roku Komitet Badań Naukowych (KBN) dysponował niewielkimi środkami. Mimo tej mizerii finansowej, udało mi się z KBN-u zdobyć pieniądze na budowę dwóch szklarni i zwierzętarni, a kilka lat później (już jako dziekanowi) na dokończenie budowy nowego gmachu dla Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi.
– Dziekanem został Pan w roku 1999.
– Tak, nie dokończyłem kadencji dyrektora Instytutu, bo w jej trakcie postanowiłem wystartować w wyborach na dziekana. Byłem wtedy postrzegany na Wydziale jako młody gniewny, który przyjechał po wielu latach z zagranicy; nic przez te lata nie wniósł do rozwoju swojej jednostki, dbał wyłącznie o własny rozwój, miał więc możliwość wyprzedzić innych w karierze. Dlatego te pierwsze wybory na dziekana nie rozstrzygnęły się w pierwszej turze, konieczna była dogrywka. Ścięły się dwie frakcje; jedna – popierająca mnie, druga – przekonana, że dziekanem powinien być naukowiec starszy, bardziej zasłużony dla Wydziału.
Wygrałem w drugiej turze; na marginesie – były to jedyne wybory, w których startowałem, nierozstrzygnięte za pierwszym razem. Środowisko nie było wtedy jeszcze gotowe, by pokierowała nim osoba młoda (byłem najmłodszym na Wydziale naukowcem z tytułem profesora), a także zdeterminowana, by wprowadzić zmiany. Po pierwszej kadencji, trwającej wówczas trzy lata, przekonałem do siebie i do swojej strategii środowisko, także pokolenie starsze; w kolejnych wyborach uzyskałem niemal stuprocentowe poparcie. To był dla mnie wielki sukces.
– Jak wspomina Pan lata dziekanowania?
– Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia nie funkcjonował obiektywny system oceny pracowników. W tym czasie pozycja na polskich uczelniach opierała się przede wszystkim na budowanym przez lata autorytecie. Ten autorytet nie zawsze szedł w parze z rzeczywistą pozycją, zwłaszcza w perspektywie międzynarodowej. Okazywało się, że publikacje wielu cenionych w Polsce naukowców nie są w ogóle cytowane w renomowanych czasopismach i wydawnictwach o zasięgu międzynarodowym. Znacznie lepiej cytowani byli ci naukowcy, którzy w różnych okresach wyjeżdżali z Polski.
To pokazywało oczywiście, że warto gdzieś pojechać, warto się ruszyć. Sam byłem tego przykładem. Jako dziekan wywodzący się z młodego pokolenia, bywający za granicą postawiłem na rozwój zaplecza naukowo-dydaktycznego. Po pierwsze dokończona została budowa nowego budynku Wydziału oraz szklarni i zwierzętarni. Udało się zakupić dwa mikroskopy; transmisyjny mikroskop elektronowy (TEM) oraz skanujący konfokalny mikroskop laserowy, które działają do dzisiaj. Utworzyliśmy także stację terenową w Borach Tucholskich, gdzie nasi studenci odbywali praktyki. Wpadłem na pomysł, żeby raz do roku organizować Radę Wydziału w terenie, po to, by skonsolidować środowisko. Spotkaliśmy się właśnie w Borach Tucholskich, w Piwnicach czy nad Jeziorakiem w naszej Stacji Limnologicznej. Pozwalało to na zbliżenie się różnych pokoleń.
Podczas drugiej kadencji doprowadziłem do odzyskania uprawnień habilitacyjnych dla geografii – poprzez dokonanie przesunięć pracowników między instytutami i zatrudnieniu z zewnątrz brakujących samodzielnych naukowców. Pod koniec tej kadencji uzyskałem prestiżowe stypendium Japan Society for the Promotion of Science (JSPS) rządu japońskiego oraz jako wizytujący profesor odwiedziłem jeden z uniwersytetów południowokoreańskich. Spędziłem wówczas pół roku (oczywiście za zgodą władz rektorskich) w Yokohamie (RIKEN Plant Science Center) i w Jinju (Gyeongsang National University).
Gdy na początku grudnia 2004 roku wróciłem do Torunia, rozpoczynały się już przymiarki do nowych władz rektorskich. Ówczesny prorektor ds. nauki i współpracy z zagranicą profesor Andrzej Jamiołkowski, ubiegający się o stanowisko rektora, zaproponował mi kandydowanie na zwalniane przez niego stanowisko. Wybory prorektorów odbyły się 12 kwietnia, dokładnie w dniu moich 50. urodzin. Miałem bardzo mocnego kontrkandydata – profesora Bogusława Buszewskiego, ale się udało! Rodzina i przyjaciele zorganizowali mi w ten wieczór urodziny-niespodziankę. Było jak w filmie – zgaszone światła, cisza w domu… A potem okrzyki, śpiewanie „100 lat” i życzenia. Nigdy tego nie zapomnę.
– Co zajmowało Pana jako prorektora najbardziej?
– To był początek budowy nowej uczelni, sklejania Uniwersytetu i byłej Akademii Medycznej w Bydgoszczy. Nie wszyscy, zarówno w Bydgoszczy, jak i w Toruniu, byli zachwyceni tym „małżeństwem z rozsądku”. Odpowiadając w tym czasie za rozdział środków na badania własne, uruchomiłem tzw. granty pomostowe – realizowane wspólnie przez naukowców z bydgoskiej i toruńskiej części uniwersytetu. To była ważna, owocna inicjatywa.
Godna odnotowania jest również rozbudowa Stacji Polarnej na Spitzbergenie. Pomysł był szalony, powstał w trakcie „gorących” dyskusji z profesorem Markiem Grzesiem i doktorem Krzysztofem Lankaufem podczas mojego pierwszego pobytu na Kaffiøyrze. Ówczesny rektor profesor Andrzej Jamiołkowski wyraził zgodę na rozbudowę stacji i dał na ten cel pieniądze. Istniejący na Spitzbergenie drewniany barak został znacząco powiększony; we wszystkich trzech wymiarach. Elementy stacji powstały w naszej stolarni, obok której zostały złożone, ponownie rozłożone i przewiezione na statku „Horyzont” na Spitzbergen, gdzie dwaj oddelegowani stolarze oraz członkowie ekspedycji „dokleili” nową część do już istniejącej. Tym niezmiernie trudnym zadaniem kierował profesor Ireneusz Sobota, obecny kierownik stacji.
– Pana pierwsza kadencja na stanowisku rektora upłynęła pod znakiem poważnych problemów finansowych.
– Byłem prorektorem, ale nie zdawałem sobie sprawy, że sytuacja uczelni pod względem finansowym jest tak tragiczna. Dopiero jako rektor elekt dowiedziałem się, że strata w roku 2012 wyniesie 16 mln. Ostatecznie okazało się, że były to 22 mln. Na początku nie mieliśmy pomysłu, jak tę sytuację uzdrowić. W poprzedniej kadencji, w której rektorem był profesor Andrzej Radzimiński, były podejmowane różne działania.
Senat przyjął uchwałę dotyczącą oszczędności, w ramach której m.in. zwiększono liczbę studentów w grupach oraz ustalono, że jeśli w grupie seminaryjnej jest mniej niż 8 osób, nauczyciel dostaje określony ułamek przewidzianych na nie godzin. Ale te działania okazały się niewystarczające. Dlatego zaczęliśmy się przyglądać finansom innych szkół wyższych. Byliśmy wówczas uczelnią, która generowała połowę straty wszystkich polskich uniwersytetów.
Na przełomie 2012 i 2013 roku odbyłem wiele spotkań z różnymi rektorami. Ważne przede wszystkim były wizyty na Uniwersytecie Łódzkim; rozmowy z rektorem i kanclerzem tej uczelni. W czerwcu 2013 roku w gronie dziekanów i władz rektorskich podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu prac nad gospodarką finansową uczelni. Wakacje 2013 roku były dla władz UMK niezmiernie pracowite, zwłaszcza dla mnie, prorektor ds. finansów profesor Danuty Dziawgo oraz kwestora Sławomira Głowackiego. Wiedzieliśmy, że musimy wypracować rewolucyjną politykę finansową, wszędzie szukać oszczędności i ciąć koszty, gdzie się tylko da, oczywiście bez istotnej straty dla nauki i dydaktyki.
Do tej pory rektor decydował o rozdziale pieniędzy na realizację różnych zadań. Dziekani nie byli więc zainteresowani tym, by liczyć swoje koszty. Byli raczej petentami u rektora; przychodzącymi z prośbą o kolejne etaty, pieniądze na aparaturę, awanse, remonty itp. Do grudnia 2013 roku określiliśmy, jaki jest rzeczywisty koszt funkcjonowania wydziałów. Okazało się, że tylko dwa z nich (Prawa i Administracji oraz Nauk Ekonomicznych i Zarządzania) przynosiły zysk (głównie dlatego, że prowadziły cieszące się powodzeniem studia niestacjonarne). 15 pozostałych przynosiło straty, największą – Wydział Sztuk Pięknych. W pierwszej kadencji trzeba było nauczyć dziekanów, jak mają swoim majątkiem zarządzać.
Teraz dziekani są mocnymi partnerami, znają gospodarkę finansową swoich jednostek, potrafią liczyć koszty i dysponować tym, co dostają z budżetu centralnego. Dzięki tej reformie uświadomiliśmy sobie, gdzie powstają nadmierne koszty i czy są one adekwatne do prowadzonej na Wydziałach działalności dydaktycznej i naukowej. Podobne działania wprowadzono również w przypadku jednostek międzywydziałowych i administracji, zarządzanych bezpośrednio przez rektora i kanclerza. W tych trudnych latach zagrożona była nasza płynność finansowa z powodu zadłużenia wewnętrznego (wykorzystania do bieżącego finasowania uczelni środków własnych w obrocie; kwoty blisko 60 mln zł). Postanowiliśmy sięgnąć po naszą „żelazną rezerwę”. Senat wyraził zgodę na sprzedaż części posiadanych przez Uniwersytet gruntów rolnych.
Była to decyzja jednomyślna lub prawie jednomyślna, czego się nie spodziewałem. Udało się sprzedać ziemię po rekordowej cenie. Uzyskane środki, jak i inne wspomniane działania spowodowały, że od 2014 roku osiągamy dodatni wynik finansowy. I jeszcze jedna rzecz warta odnotowania, na ostatnim posiedzeniu Senatu kończącym moją pierwszą kadencję przyjęto Księgę Identyfikacji Wizualnej (KIW), wprowadzającą m. in. nowe logo i modyfikującą godło Uniwersytetu. Przyjęcie Księgi było poprzedzone wielomiesięczną, ożywioną dyskusją. Mam wrażenie, że wprowadzone zmiany są powszechnie akceptowane przez społeczność naszej uczelni. Wielka w tym zasługa gorliwego propagatora KIW-u, profesora Mieczysława Kunza.
– A druga kadencja?
– W znacznej mierze dotyczyła spraw inwestycyjnych, ale także uruchamiania nowych kierunków studiów. Po wielokrotnych staraniach, w roku akademickim 2016/2017 udało się uruchomić nabór na psychologię. Było to możliwe po zatrudnieniu na UMK profesor Marii Lewickiej, córki profesora Andrzeja Lewickiego, który bez powodzenia starał się o utworzenie w Toruniu psychologii. Wraz z profesor Lewicką, z Uniwersytetu Warszawskiego przenieśli się do nas profesorowie Tytus Sosnowski i Maciej Trojan. Obecnie toruńska psychologia ma status Instytutu i niecierpliwie czeka na przeciągający się remont byłego budynku Akademickiej Przychodni Lekarskiej, który będzie zapleczem dydaktyczno-naukowym tej prestiżowej dyscypliny UMK.
Bywając na zagranicznych uczelniach, podziwiałem ich zaplecze sportowe. Zdawałem sobie sprawę, że wiele młodych osób wybiera na miejsce studiowania te szkoły wyższe, które dbają o sport akademicki i rozwój kultury fizycznej. Na początku mojej pierwszej kadencji rektorskiej otwarte zostało Uniwersyteckie Centrum Sportowe. W oparciu o nie postanowiliśmy uruchomić nowy kierunek studiów – sport i wellness. Jako pierwsi w Polsce uruchomiliśmy program kariery dwutorowej, umożliwiający jednoczesne studiowanie i rozwijanie kariery sportowej. Dzięki osobistemu zaangażowaniu prorektora profesora Andrzeja Sokali oraz dyrektora UCS profesora Piotra Błajeta nasz sport akademicki zaczyna liczyć się w Polsce. Na dalszy jego rozwój duży wpływ będzie miała rozbudowa Uniwersyteckiego Centrum Sportowego.
– Proszę opowiedzieć, skąd wziął się pomysł, by uruchomić na UMK weterynarię?
– We wrześniu 2016 roku w obecności ministra Jarosława Gowina, wspólnie z rektorami Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego profesorem Jackiem Woźnym oraz Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego profesorem Tomaszem Topolińskim podpisaliśmy porozumienie o współpracy. W czasie mojego wystąpienia inaugurującego rzuciłem pomysł wspólnego uruchomienia weterynarii. Nie trzeba było długo czekać na odzew środowiska. Jeszcze w tym samym miesiącu w moim gabinecie pojawił się profesor Jędrzej Jaśkowski z propozycją pomocy w organizowaniu międzyuczelnianych studiów weterynaryjnych.
Pierwszy nabór na te studia, dzięki osobistemu wsparciu pani poseł Iwony Michałek i zaufaniu ministra Jarosława Gowina, odbył się we wrześniu 2018 roku. Jest to jeden z najczęściej wybieranych kierunków studiów na UMK, w tym roku o jedno miejsce ubiega się dziesięciu kandydatów. W niespełna trzy lata, dzięki pomocy dziekanów Wydziału Chemii profesora Edwarda Szłyka oraz Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska profesora Wernera Ulricha na terenie nadzorowanych przez nich obiektów powstało nowoczesne zaplecze dydaktyczne.
Od kilku miesięcy trwa budowa najnowocześniejszego w Polsce Centrum Medycyny Weterynaryjnej, które będzie gotowe jesienią przyszłego roku. Obecnie kadra Instytutu Medycyny Weterynaryjnej (wchodzącego w skład nowego Wydziału Nauk Biologicznych i Weterynaryjnych) to ponad 30 osób, które przeniosły się do Torunia z Poznania, Wrocławia, Bydgoszczy, Warszawy, Olsztyna, Lublina, Puław, Szczecina. Uruchomienie psychologii, kierunku sport i wellness oraz weterynarii zawdzięczamy w dużym stopniu pracy i determinacji prorektor ds. kształcenia profesor Beaty Przyborowskiej oraz podlegającym jej jednostkom administracji.
– Co jeszcze udało się zrealizować podczas drugiej kadencji?
– Druga kadencja była naprawdę bardzo dobra. Pojawiły się wielkie szanse rozwoju. Z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju w dwóch kolejnych konkursach otrzymaliśmy 78 mln na realizację projektu w ramach Zintegrowanego Programu Uczelni. Uzyskane środki przeznaczyliśmy m.in. na uruchomienie pierwszej w Polsce międzynarodowej szkoły doktorskiej Academia Copernicana, a także na projekt Sindbad (elektroniczny obieg dokumentacji) oraz nowy program do obsługi zasobów bibliotecznych. Efekty wdrażania tych projektów będą widoczne za kilka lat.
W roku 2018 Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przekazało nam obligacje na kwotę ponad 38 mln z przeznaczeniem na finansowanie inwestycji. W trakcie tej kadencji otrzymaliśmy bardzo duże środki z Urzędu Marszałkowskiego (65,5 mln) z przeznaczeniem na finansowanie projektów wchodzących w skład tzw. Kontraktu Terytorialnego. To dzięki temu wsparciu (przy znacznym udziale środków własnych) finansowania jest budowa i wyposażenie Centrum Badań i Konserwacji Dziedzictwa Kulturowego oraz remont hali technologicznej przy budynku Wydziału Chemii, w której powstanie wiele specjalistycznych laboratoriów.
Będzie to również locum dla tworzonego Centrum Innowacji i Wdrożeń. Warto dodać, że w trakcie drugiej kadencji dokończono realizację dwóch ważnych inwestycji; remont i modernizację budynków Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska oraz termomodernizację budynków Wydziału Chemii. Pierwsza z tych inwestycji była współfinansowana przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, druga przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Oczywiście niemały był też nasz wkład własny.
– Podczas drugiej kadencji wypracowano i zaczęto wdrażać Konstytucję dla Nauki.
– Tak, to był bardzo pracowity okres, dla mnie osobiście, dla władz rektorskich i kanclerskich, Senatu i całej społeczności uczelni. Był to czas opracowywania i wdrożenia na uczelni nowych regulacji prawnych. Byliśmy bardzo aktywnie zaangażowani w przygotowanie Ustawy 2.0. Jako jedyna, obok Politechniki Warszawskiej, uczelnia zorganizowaliśmy dwa kongresy dotyczące Ustawy. Byliśmy także postrzegani jako instytucja szybko i sprawnie wdrażająca nowe regulacje.
Jako pierwsi w Polsce przyjęliśmy nowy Statut (choć odbywało się to w toku ostrych dyskusji). Minister Jarosław Gowin ocenił ten dokument jako rozwiązanie nowoczesne i wzorcowe. Pierwsi powołaliśmy Radę Uczelni. Ogromną rolę odegrali tu ludzie, mocno zaangażowani w pracę, w tym zwłaszcza kanclerz doktor Tomasz Jędrzejewski, który kierował pracami Komisji Statutowej. Jako przewodniczący lub zastępca innych komisji odegrał ważną rolę w opracowaniu wszystkich podstawowych dokumentów niezbędnych do pełnego wdrożenia Ustawy 2.0.
– Symbolicznym zwieńczeniem Pana kariery administracyjnej jest uzyskanie przez Uniwersytet statusu uczelni badawczej oraz wejście do konsorcjum YUFE.
– Od czasu połączenia się z Akademią Medyczną w Bydgoszczy pozycja naukowa Uniwersytetu stale rośnie. Jesteśmy postrzegani jako jedna z najszybciej rozwijających się uczelni w Polsce. Nasi pracownicy uzyskują prestiżowe granty, coraz lepiej publikują. Wpływ na to miało szereg okoliczności, ale także nasza polityka wynagradzania pracowników za publikacje w wysoko punktowanych czasopismach.
Przyznawane od trzech lat stypendia rektorskie są znaczącą zachętą finansową dla autorów i współautorów publikacji ukazujących się w prestiżowych czasopismach o zasięgu międzynarodowym. Obecnie coraz więcej osób nagradzanych jest stypendiami, nie tylko ścisłowcy czy medycy, ale także biolodzy, geografowie, historycy, socjologowie, psycholodzy, a ostatnio przedstawiciele nauk weterynaryjnych. Poza tym, że więcej i lepiej publikujemy, jesteśmy odnotowani we wszystkich najważniejszych międzynarodowych rankingach szkół wyższych. Spełniliśmy podstawowe warunki konkursu Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza (ID-UB). Ponad połowa naszych Wydziałów w ostatniej ocenie parametrycznej uzyskała kategorię A+ i A. Żaden z naszych kierunków studiów nie został oceniony negatywnie przez Polską Komisję Akredytacyjną.
Podobnie jak 19 innych polskich uczelni, które spełniły te wstępne kryteria, przygotowaliśmy wniosek, który oceniała międzynarodowa komisja powołana przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Za przygotowanie tego wniosku odpowiadał profesor Włodzimierz Jaskólski, który pokierował kilkuosobowym zespołem. Wniosek został bardzo wysoko oceniony przez komisję, która dodatkowo spotkała się z reprezentacją Uniwersytetu; prorektorem ds. nauki profesorem Jackiem Kubicą, profesorami Włodzimierzem Jaskólskim i Radosławem Sojakiem oraz doktor Agatą Karską.
Po tym spotkaniu komisja nie miała wątpliwości, że zasługujemy na status Uczelni Badawczej. W przygotowaniach do konkursu uczestniczyło wiele kompetentnych i zaangażowanych osób, nauczycieli akademickich i pracowników administracji. Cenny był wkład pracowników młodszego pokolenia – profesora Dominika Antonowicza i właśnie doktor Agaty Karskiej, która została moim pełnomocnikiem do spraw wdrażania ID-UB.
Uzyskanie pełnoprawnego członkostwa w YUFE (Young Universities for the Future of Europe), jednej z sieci Uniwersytetów Europejskich to również ogromny sukces. Wraz z 9 innymi uczelniami; z Holandii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Belgii, Hiszpanii, Włoch, Cypru, Finlandii i Chorwacji będziemy budować uniwersytet przyszłości. Jako jedna z 11 polskich uczelni znaleźliśmy się w gronie 41 sieci wybranych przez Komisję Europejską. Wielki wkład w uzyskanie statusu pełnoprawnego członka YUFE wniósł profesor Wojciech Wysota, prorektor ds. współpracy z zagranicą i otoczeniem gospodarczym oraz pracownicy podlegających mu jednostek administracyjnych. To, co udało się prorektorowi Wysocie osiągnąć podczas jego kadencji – realny wzrost umiędzynarodowienia, w ciągu kilku lat powinno mieć przełożenie na wzrost naszej pozycji w światowych rankingach.
– Nie jest tajemnicą, że przywiązuje Pan dużą wagę do międzynarodowych rankingów, w Polsce uznaje się Pana za eksperta w tej dziedzinie…
– No tak… Na początku tego stulecia pojawiły się pierwsze światowe rankingi uczelni; szanghajski (Academic Ranking of World Universites; ARWU) oraz THES-QS (Times Higher Education Supplement – Quacquarelli-Symonds), który od 2010 roku działa jako THE i QS. Początkowo te trzy rankingi obejmowały 200 najlepszych uniwersytetów na świecie. Oczywiście żadna z polskich uczelni nie miała szans znaleźć się w tym gronie. Po ich rozbudowie do tysiąca i więcej podmiotów Uniwersytet Mikołaja Kopernika znalazł się we wszystkich rankingach. Naszą ambicją jest się w nich utrzymać oraz poprawić pozycję.
Być może byłem jedną z pierwszych osób w Polsce, które uświadomiły sobie, że jeśli uczelnia ma się liczyć w świecie, jeśli chce, by przyjeżdżali do niej zagraniczni studenci i wykładowcy, musi znaleźć się w rankingach. Z pewnością byłem pierwszą osobą z Polski, która zaczęła uczestniczyć w konferencjach organizowanych przez firmy rankingowe, początkowo QS, a następnie THE. Poznałem ludzi odpowiedzialnych za ich przygotowywanie, opracowanie metodologii. Widziałem, jak wielką wagę przykładają do nich nie tylko uczelnie aspirujące, ale także te o mocnych pozycjach.
Jestem przekonany, że zaproszenie naszej uczelni do sieci YUFE wynikało z faktu, iż należymy do 3-5% najlepszych uczelni na świecie. Udział w tej sieci, jak i uzyskanie rangi uczelni badawczej, na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego, będą wpływały na poprawę naszej pozycji w rankingach, o których mówiłem. Jest to już zauważalne w CWTS Leiden Ranking i Ranking Web of Universities (Webometrics).
– Czy były w tej pracy jakieś trudności? Czy coś się nie udało?
– Pewną uciążliwością, ale i przyjemnością, były wieczne wyjazdy. Szczególnie w drugiej kadencji, kiedy zostałem wiceprzewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Ale dzięki temu poznałem funkcjonowanie licznych uczelni oraz wielu ciekawych ludzi.
Ubolewam, że od 2004 roku (a więc także podczas moich obu kadencji) nie udało się doprowadzić do większej konsolidacji Collegium Medicum i toruńskiej części Uniwersytetu. Na pewno większa integracja byłaby dla obu części UMK korzystna. Bardzo delikatną sprawą jest sytuacja finansowa Szpitali Uniwersyteckich. Ich zadłużenie budzi uzasadniony niepokój władz i Rady Uczelni.
Jeszcze dwa miesiące temu myślałem, że nie uda nam się rozpocząć ostatniej ze strategicznych inwestycji – budowy Centrum Nauk Technicznych. Choć Senat już dwa lata temu udzielił na to zgody, bez środków zewnętrznych nie mogliśmy podjąć takiego ryzyka. Ostatnia decyzja Ministerstwa przekazująca nam na ten cel 15 mln złotych pozwoli, by w tempie ekspresowym podjąć wszelkie przygotowania i rozpocząć budowę Centrum Nauk Technicznych.
– Jakie ma Pan plany?
– Wracam do pracy badawczej, ale już tylko jako pracownik naukowy. Jako prorektor miałem mnóstwo zajęć ze studentami, nawet nadgodziny. Jako rektor stale pracowałem dydaktycznie. Teraz chcę się poświęcić nauce i pracy administracyjnej, ale na poziomie Katedry. Mam kilka pomysłów badawczych. Być może napiszę książkę, którą kiedyś miałem już prawie skończoną, ale „spalił” mi się komputer…
– O czym była ta książka?
– O molekularnych mechanizmach morfogenezy roślin. I tak musiałbym ją napisać od początku, przez lata wiedza na ten temat bardzo się poszerzyła. Mam też do napisania pracę przeglądową na temat roli acetylocholiny u roślin. Moja praca habilitacyjna dotyczyła mechanizmów działania tego neurotransmitera u roślin – u zwierząt i człowieka odgrywa on rolę przekaźnika w układach nerwowych.
30 lat temu po ukazaniu się pracy (napisanej wspólnie z Dickiem Kendrickiem) w The Botanical Review byłem być może jednym z najlepszych ekspertów w tej tematyce na świecie. Mimo upływu lat nie wszystko zostało odkryte, pozostało wiele do zbadania. Teraz, dysponując nowoczesną aparaturą, będę mógł przeprowadzić doświadczenia, o których mi się nie śniło 30 lat temu. Poza tym marzy mi się szeroka naukowa współpraca z naukowcami z Collegium Medicum.
– Panie Rektorze, dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w pracy naukowej.
– Dziękuję. Chciałbym jeszcze na koniec powiedzieć, że jestem dumny z tego, że pracuję na Uniwersytecie o takiej randze, Uniwersytecie, który tak szybko się rozwija. W przeszłości miałem pokusę, by zostać za granicą, na zachodzie lub w Japonii. Bardzo się cieszę, że wtedy się na to nie zdecydowałem. Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu był moją pierwszą uczelnią i pewnie będzie ostatnią. Zapuszczam włosy, bo chcę (i mogę w tej chwili – jako zwykły naukowiec) mieć znów długie włosy, tak jak wtedy, gdy zaczynałem studia.