
Sukces pierwszego sezonu serialu „1670” sprawia, że kolejna monografia Fundacji na rzecz Nauki Polskiej – Macieja Nawrockiego „Sarmatyzm”. Historia pojęcia – nie musi pozostawać czytana wyłącznie przez historyków czy kulturoznawców, by o literaturoznawcach tu już nie wspomnieć.
Co prawda ów tytułowy sarmatyzm w zasadzie pozostaje wyzwaniem akademickich badaczy polskiej przeszłości oraz czasów współczesnych, to jednak taki jego status nie przekreśli następującej zależności: im szersza i głębsza znajomość sarmatyzmu, tym pełniejsza satysfakcja serialowego audytorium, przy czym śmiech i przerażenie mogą splatać się w wielorakich proporcjach. Jakiekolwiek byłyby owe proporcje, ich źródła pozostaną dwojakie: szlachecka Rzeczpospolita owego „1670” roku i sztuka przetwarzania dawnej kultury w żywe postacie, ciekawe dialogi, nieoczekiwane wydarzenia i… skojarzenia. Nawet jeśli realia społeczno-polityczne tamtego czasu mogą wydawać się jedynie przeszłością (gdzież np. demokracji szlacheckiej do tych współczesnych), to przecież tamte postawy trwają, np. pogarda dla osób niższych w społecznej hierarchii, antysemityzm, a przede wszystkim katolicka pobożność. Zarazem nie należy jednak pomniejszać tu przedstawianej książki przyznaniem jej statusu lektury pomocniczej dla społeczności urzeczonej serialem „1670”.
Zasadniczą i wstępną czynnością każdego recenzenta powinno być zapytanie o adekwatność tytułu i wypowiedzi nim opatrzonej. W tym wypadku – „Sarmatyzm”. Historia pojęcia – owa odpowiedniość nie wywołuje wątpliwości. Zarazem rozbudowany spis treści (w nim oprócz wprowadzenia i zakończenia pięć rozdziałów z licznymi podrozdziałami) ułatwia orientację w poniekąd przepastnej materii historycznej: począwszy od wczesnonowożytnych „barbarzyńców”, to jest Polaków oraz Litwinów, a skończywszy na ponowoczesnych sarmatyzmach. Oczywiście niepodobna tutaj nawet tylko zasygnalizować, jakie problemy są stanowione terminami „nowożytność” oraz „ponowoczesność”, należy natomiast zaznaczyć, że głównym przedmiotem badawczej uwagi Michała Nawrockiego nie jest bynajmniej sarmatyzm, lecz narracje konstytuujące go. Najogólniej: ile narracji – tyleż sarmatyzmów.
Zarazem może nawet nieprzeliczone wypowiedzi poświęcone sarmatyzmowi należą do dwóch światów: akademickiego oraz publicystycznego. Co więcej i co gorsza dla zrozumienia go: badacz może stawać się publicystą. I odwrotnie. Jednocześnie o tym, z jak wieloraką materią przychodzi zmierzyć się, daje przynajmniej dostateczne wyobrażenie porównywanie na przykład Trylogii z twórczością (w moim przekonaniu jedynie „twórczością”) Jacka Komudy. By już tu nie wspomnieć o problematyce stanowionej szlacheckimi grupami rekonstrukcyjnymi. Ostatecznie w sarmatyzmie splatają się dwa cztery światy: wpierw Północ – Południe, potem Wschód – Zachód.
Znamiennie brzmi pierwsze zdanie książki: „»Sarmatyzm« to pojęcie niewątpliwie ważne dla kultury polskiej, a jednocześnie trudne do zdefiniowania”. Tak to bywa w humanistyce. Czytelnicy książki mogą tylko wątpliwie pocieszać się, że podobne problemy sprawia humanizm (na ogół utożsamiany i tym samym mylony z humanitaryzmem). W ostatnim akapicie książki przeczytamy: „Może to właśnie „mit o micie sarmackim” i pokrewna mu rozgałęziająca się opowieść o „sarmatyzmie” to coś, co dystansuje lokalną kulturę [tzn. polską – K. O.] od wyobrażonej Europy?”. Tak więc dla Polek i Polaków sarmatyzm byłby elementem wręcz konstytutywnym? Trudno jednak przecież zasadniczo szlachecki sarmatyzm przedstawiać jako istotny wyznacznik polskiej tożsamości narodowej, ponieważ byłoby to wykluczeniem z narodowej wspólnoty tych wszystkich, którzy w dawnym porządku społecznym pozostawali stanem trzecim: chłopów i mieszczan.
Niejako przypisaną recenzentowi powinnością może być tzw. czepianie się. Najłatwiej wskazywać, że jedna bądź druga publikacja została przeoczona bądź tylko niedoceniona. Tak można zdyskwalifikować niemal każdy recenzowany tekst (czego osobiście doświadczałem). Zasadniczy problem jednak nie zawiera się w przepastnym stanie badań nad sarmatyzmem, ostatecznie przed laty Krzysztof Abriszewski wprost napisał: stanu badań można nie wyczerpać, lecz należy przez niego przepłynąć. Maciej Nawrocki właśnie przezeń przepłynął, a więc nie utonął w stanie badań (podana przezeń bibliografia liczy niemal dwadzieścia stron).
Czym innym jednak – to już mój zarzut – marginalizacja tak ważnej materii sarmackiej, jak religijna. Przecież szlachecka Rzeczpospolita postrzegała siebie jako przedmurze bądź chrześcijaństwa (zagrożonego przez pogańską Turcję), bądź katolicyzmu (atakowanego przez ewangelicką herezję). Jednocześnie prawosławna (dla wyznania rzymskiego) schizma wciąż pozostawała poważnym wyzwaniem. To nie były czasy dialogu ekumenicznego. Nieprzypadkowo Andrzejowi Kmicicowi w odmawianiu różańca przeszkadzały jęki ofiar jego Tatarów, chociaż śmierć pruskich heretyków miała być miła katolickiemu Bogu.
Stanowej wolności narodu szlacheckiego były dane pobożne korzenie, tzn. wiara stawała się uzasadnieniem najwyższego statusu panów braci: twierdzenie „fundamentum nostrae Reipublicae libertas est” współbrzmiało z tym, że „sam Bóg jest libertatis vindex”. Fundamentem naszej Rzeczypospolitej jest wolność, jej obrońcą – Najwyższy Pan Dziejów. Dopowiedzmy: endeckie hasło „Każdy Polak to katolik” nie wzięło się znikąd. Nieprzypadkowo Jan Józef Lipski tytuł eseju Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy dopełnił podtytułem Uwagi o megalomanii i ksenofobii narodowej Polaków. Jak jednak rozróżniać i tym samym przeciwstawiać narodową dumę i takąż pychę? Kiedy ta pierwsza zaczyna być tą drugą?
Współczesna wojna polsko-polska nawet jeśli niesie ze sobą ofiary śmiertelne (Marek Rosiak, Paweł Adamowicz), to przecież pozostaje konfliktem doprawdy humanitarnym. Nie należy bowiem zapominać na przykład o tym, co stało się w 1666 r. po bitwie pod Mątwami: zwycięscy rokoszanie Jerzego Lubomirskiego zabili nie wiadomo ilu wziętych do niewoli żołnierzy wiernych królowi Janowi Kazimierzowi (może nawet kilka tysięcy?!). Z pewnością zaś sarmacki Jan Chryzostom Pasek dla chłopów bywał po prostu okrutnikiem. Jean-Jacques Rousseau i Uwagi nad rządem Polski: „Naród polski składa się z trzech stanów: szlachty, która jest wszystkim; mieszczan, którzy są niczym; chłopów, którzy są więcej niż niczym”. To znaczy: mniej niż niczym.
Kolejne odcinki „1670” nie zmienią tego, że warto obejrzeć dostępny w sieci inny serial: „Sarmacja, czyli Polska” (1996 r.; w rolach głównych Andrzej Grabowski i Krzysztof Koehler). Dzięki tej produkcji pełniej można zrozumieć świat rodziny Adamczewskich. Sarmacką kulturę muzyczną przybliży audiowizualny człowiek-instytucja: Jacek Kowalski. Osobom zainteresowanym historią sztuki można wskazać na przykład książkę Tadeusza Chrzanowskiego Wędrówki po Sarmacji europejskiej. Eseje o sztuce i kulturze staropolskiej. Koniec końców zapewne niełatwa lektura socjologiczna: Andrzeja Zajączkowskiego bardziej książeczka niż książka Szlachta polska. Kultura i struktura (jednak jej wartości nie należy mierzyć objętością!). Takie jedynie propedeutyczne wskazówki należy postrzegać w kontekście tego, że sarmatyzm można zgłębiać, ale niepodobna zgłębić, gdyż współtworzą go nieprzeliczone teksty kultury.
Sarmatyzm to może nawet kontrowersyjna materia, w której faktografia, oceny i emocje wielorako zapętlają się. Toteż daremnie byłoby oczekiwać, że czytelnicze wrażenia po przeczytaniu monografii Macieja Nawrockiego „Sarmatyzm”. Historia pojęcia będą jednogłosowe. Dlatego tym bardziej warto uważnie przeczytać ją. Nie bacząc na objętość: ponad czterysta stron.
Prof. dr hab. Krzysztof Obremski – emerytowany pracownik Wydziału Humanistycznego UMK
Maciej Nawrocki, „Sarmatyzm”. Historia pojęcia, Wydawnictwo Naukowe UMK, seria: Monografie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, Toruń 2025, ss. 430.