
Wcale mała liczba memuarów i publikacji wspomnieniowych, zarówno tych wymuszonych pytaniami dziennikarzy, jak i tych pisanych z potrzeby serca lub dla rodziny, a później oddanych do druku, pozwala nam coraz dokładniej odtworzyć uwarunkowania społeczne i tło polityczne powstania Uniwersytetu roku 1945.
Przyfrontowe miasteczko
Wiemy, że 27 marca 1945 r. o świcie wyruszył z Wilna do Polski pierwszy zorganizowany transport kolejowy z pracownikami i profesorami byłego Uniwersytetu Stefana Batorego. Tego samego dnia, zapewne nieco później, władze Torunia wysyłały memoriał do Rządu Tymczasowego RP w Warszawie w sprawie powołania uniwersytetu. Toruń nie był celem transportu wileńskiego, w 1945 r. mieszkańcy Wilna i Wileńszczyzny kierowani byli głównie na Warmię, Mazury, Pomorze i Kujawy, a o miejscu osiedlenia decydowali swego rodzaju „emisariusze” wysyłani wcześniej, by sprawdzić warunki mieszkaniowe i atmosferę, i dlatego, najpewniej 8 lub 9 kwietnia, do grodu Kopernika dotarło zaledwie trzech wilnian: Władysław Piotrowicz – absolwent chemii na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym USB, Stanisław Rolicz – student Wydziału Sztuk Pięknych USB, przyszły grafik, oraz dr Stefan Burhardt – były dyrektor Biblioteki im. Wróblewskich w Wilnie. Być może, jacyś nieznani z imienia i nazwiska, uczeni z Wilna byli w Toruniu przejazdem także kilka dni wcześniej, 5 i 6 kwietnia 1945 r., ale jeśli to prawda, to szybko opuścili miasto, udając się najpewniej do Łodzi, gdzie również powstawał uniwersytet. Wspomniany wyżej pierwszy transport dedykowany przede wszystkim ekspatriantom z naukowego Wilna nie oznacza, że Uniwersytet czekał aż do marca na ewakuację do Polski. Liczni uczeni wyjechali z miasta już wcześniej, na przełomie 1944/1945 r., pozostawiając nad Wilią kruche nadzieje na odrodzenie polskiego uniwersytetu. Z początkiem 1945 r. działał już polski uniwersytet w Krakowie i dwa w Lublinie, a planowany był kolejny – w Łodzi, powstały w miejsce filii przedwojennej Wszechnicy Polskiej. „Rok Uniwersytetów”, jedyny taki w Polsce, dopiero się zaczynał, a każda z uczelni potrzebowała wykształconej kadry, która musiała zastąpić zmarłych, zamordowanych i zaginionych w czasie wojny uczonych. Mogli to być jedynie uczeni z Wilna i Lwowa. Henryk Elzenberg trafił do Lublina, Stanisław Pigoń wrócił do Krakowa, a Ludwik Kolankowski został prorektorem Uniwersytetu w Łodzi.
W pamięci osób przybywających do Torunia z Wilna wiosną 1945 r. zapisał się obraz przyfrontowego, zaśmieconego i brudnego miasteczka, z powyrywanymi latarniami gazowymi i słupami tramwajowymi, z ciemnymi ulicami, na których walały się połamane wózki, skrzynie po pociskach do moździerzy i granatach, potłuczone szyby i niemieckie książki. Taki sam obraz widzimy na Kronice filmowej z czerwca 1945 r. Toruń nie był bombardowany, ani ostrzeliwany z broni artyleryjskiej, zatem zniszczenia były efektem pospiesznej ewakuacji oraz rabunku i dewastacji, które wydarzyły się dwa razy: kradli uciekający z miasta Niemcy i kradli „wyzwoliciele” z Armii Czerwonej. Większe gmachy w centrum miasta i na obrzeżach zamieniono na szpitale dla sowieckich żołnierzy, których wielkie grupy panoszyły się po ulicach z bronią w brudnych mundurach o każdej porze dnia. Jakże inny był Toruń od Wilna: zwarty w pierścieniu gotyckich czerwonych murów przyklejonych do rzeki, hieratyczny i monumentalny. Kiedy się patrzyło na Wilno z góry zamkowej, od lewa do prawa rozlewało się miasto białych murów, złotych kopuł i niewysokich domów w zakolu rzeki. Leonid Żytkowicz, który dotarł do Torunia w maju 1945 r., wspominał: „Z mostu oglądałem po raz pierwszy w życiu wspaniałą panoramę Torunia, która mnie urzekła. Ale jednocześnie powiało od niej czymś obcym – nie znałem z autopsji czerwonego gotyku nadwiślańskiego ani też krajobrazu miejskiego tego typu. Wszak Wilno to miasto baroku”.
Warunki przesiedlenia
Nie jest do końca jasne, jaką rolę odegrał w tej misternej grze o uniwersytet dr Burhardt i czy była to rola główna, czy jedynie narzucone zastępstwo. Wydaje się, że to on wymyślił dla potrzeb propagandy, że przywiózł ze sobą uchwałę kadłubowego Senatu „podziemnego” USB o przeniesieniu uniwersytetu z Wilna na Pomorze oraz informację, że uczeni z kresów gotowi są przyjechać do Torunia. Na zebraniu mówił nie tylko „o uchwale USB przeniesienia się (in corpore) na Pomorze i o ewidencji osób i mienia personelu w biurze wysyłającym w Wilnie”, ale także o tym, że zarówno grono profesorów, jak materiał biblioteczny i laboratoryjny poniosły stosunkowo nieznaczne szkody i zespół uniwersytecki może w każdej chwili przystąpić do pracy. Jest prawdą, że w Wilnie toczyły się w tym czasie rozmowy w sprawie warunków wyjazdu, a uczeni domagali się więcej miejsca na dobytek: meble, ubrania, żywność oraz książki i instrumenty naukowe, których ostatecznie wywieźć im nie pozwolono. Wszystko, co mogło być przydatne dla uniwersytetu wileńskiego, miało pozostać w jego murach.
Przesiedleńcy, którzy opuszczali Wilno, na mocy układu o przemieszczeniu ludności polskiej zawartego we wrześniu 1944 r., mogli ze sobą zabrać bagaż o ciężarze do dwóch ton na jedną rodzinę, w tym m.in. odzież, bieliznę, pościel, żywność, sprzęt gospodarstwa domowego itp. Osoby wykonujące określony zawód zostały uprawnione do wzięcia ze sobą niezbędnych narzędzi pracy. Dzięki „prezentom” wręczanym Litwinom pracownicy byłego Uniwersytetu, prócz przedmiotów codziennego użytku, mogli zabrać literaturę polskojęzyczną, czasem mapy, skrzynie z książkami, sporadycznie nawet całe swoje księgozbiory, które potem zasiliły polskie biblioteki, a nawet prywatne instrumenty muzyczne, jak np. pianino przewiezione przez prof. Konrada Górskiego. Wacław Dziewulski, syn Władysława, wspominał, że w transporcie „uniwersyteckim” geolog prof. Edward Passendorfer prócz biblioteki zabrał ze sobą mapy zwinięte jak obrazy na wałki oraz 23 skrzynie kamieni, prof. Michał Reicher – za specjalną opłatą – cały komplet mebli stylowych, a matematyk Aleksander Ciopa-Śniatycki przywiózł krowę, jedynego żywiciela pięcioosobowej rodziny, która wypasała się w Parku Miejskim na Przedmieściu Bydgoskim w Toruniu. Wielu nie miało jednak pieniędzy na łapówki.
Niezdecydowanych na wyjazd spotykały nieprzyjemności, nękanie i groźby, lecz władze sowieckie nie zdecydowały się na jakieś zbiorowe listy proskrypcyjne i za wyjątkiem ostatniego rektora prof. Stefana Ehrenkreutza, którego los długo był niewiadomy, aresztowania i więzienie były sporadyczne. Represje, masowe aresztowania, więzienie i deportacje w głąb Sowietów spotykały młodzież oraz powracających z terenów „oswobodzonych” dawnych żołnierzy i inteligencję. Tych, których nie można było w Wilnie odnaleźć, prof. Władysław Dziewulski, w imieniu nowego uniwersytetu w Toruniu, starał się reklamować w piśmie do ministra oświaty Czesława Wycecha. Mógł to robić, bo decyzja o powołaniu Uniwersytetu w Toruniu już wówczas zapadła, i argumenty, że wszystkie te osoby, o których odnalezienie prosi, „są bardzo potrzebne w życiu naukowym czy też w pracy organizacyjnej Uniwersytetu, jako długoletni doświadczeni współpracownicy naszego życia uniwersyteckiego”, miały sens. Niczego jednak nie gwarantowały.
U kresu sił
Tempo, z jakim zakładano uniwersytet, było zawrotne. Już 13 kwietnia 1945 r. odbyło się posiedzenie założycielskie Komitetu Organizacyjnego Uniwersytetu w Toruniu, podczas którego ukonstytuowały się jego władze z wojewodą Henrykiem Świątkowskiego jako prezesem, kuratorem Czesławem Skopowskim i prezydentem Władysławem Dobrowolskim jako wiceprezesami oraz Emilem Ogłozą jako sekretarzem. Dr Burhardt został sekretarzem toruńskiego okręgu Polskiego Związku Zachodniego ds. uniwersyteckich i w jego imieniu rozpoczął korespondencję z akademickimi ekspatriantami z Wilna, którzy znaleźli się w Polsce, namawiając ich do przyjazdu do Torunia. Nie wiemy, w którym momencie nowe władze państwowe zdecydowały o lokalizacji uniwersytetu w Toruniu, ani jaką rolę w decyzji odegrała umowa między Toruniem a Bydgoszczą, o przeniesieniu stolicy województwa i rekompensacie w postaci szkoły wyższej. Jednak nie ulega wątpliwości, że najważniejszy był uzgodniony z władzą sowiecką kierunek przesiedleń ludności polskiej ze wschodu: Toruń znalazł się na granicy terenów, które miały otrzymać osadników.
Dr Burhardt nie mógł o tym wiedzieć, lecz bez względu na to, jak bardzo jego przyjazd do Torunia był przypadkowy, intensyfikując swoje starania o sprowadzenie wileńskich uczonych wiosną 1945 r., odegrał niebagatelną rolę w utworzeniu Uniwersytetu. Działał, jak można przypuszczać, w porozumieniu ze Stanisławem Ochockim, zastępcą Głównego Pełnomocnika PKWN do spraw ewakuacji ludności polskiej z Litewskiej SSR, który poinformowany o zamiarze utworzenia uczelni w Toruniu i jej potrzebach kadrowych, już w kwietniu 1945 r. rozpoczął regularne wysyłanie transportów do tego miasta, choć nie były to wyłącznie transporty uczonych. Burhardt nie mówił całej prawdy, by nie powiedzieć, że kłamał. Wbrew informacjom, jakie słał do Wilna i uczonych w Polsce, Toruń nie był przygotowany na przyjęcie wszystkich przybyłych do miasta wilnian; brakowało mieszkań, żywności i podstawowych artykułów codziennego użytku. Do grodu Kopernika, „za swoim Uniwersytetem”, przyjechała wówczas elita kulturalna i intelektualna Wilna: zespoły aktorów i całe teatry, w tym Miejski Teatr z Wielkiej Pohulanki i Teatr Komedii Muzycznej „Lutnia”, orkiestry i muzycy, stowarzyszenia twórcze, lekarze, adwokaci, pisarze i wydawcy, księgarze, nauczyciele i uczniowie, artyści plastycy, radiowcy, rzemieślnicy i ich rodziny.
W swojej różnorodności wnieśli oni do miasta „świeży oddech” i takie wartości jak: lekkość, otwartość, swobodę myśli, indywidualizm, życzliwą bezpośredniość w stosunkach międzyludzkich i swoiste poczucie humoru. Lecz wielu z przybyłych, nie widząc możliwości otrzymania mieszkania czy odpowiedniej pracy, ale też zrażeni atmosferą miasta pełnego sowieckiego wojska, wyjeżdżało dalej na tzw. „ziemie odzyskane”, szukając dogodniejszych warunków do życia i osiedlenia. Na podstawie niekompletnych danych można szacunkowo określić, że do 25 listopada 1945 r. osiedliło się w Toruniu około 1200 ekspatriantów, a kolejnych 1600 przybyło do miasta w 1946 r. W latach późniejszych liczba przesiedleńców wyraźnie zmalała, a od 1947 r. dominowali głównie przybysze z zachodu. Do końca lat czterdziestych w grodzie Kopernika osiedliło się łącznie około 4 tys. osób, głównie z Wilna.
Ewakuacja z Wilna była dla wielu osób związanych z USB warunkiem przeżycia, dla innych szansą na połączenie się z rodzinami, dla jeszcze innych szansą na ukrycie się przed poszukiwaniem, a dla nielicznych nadzieją na wyjazd na Zachód.
W eszelonie, który 29 kwietnia wyruszył z Wilna do Torunia, znajdowało się około 130 wilnian wśród których byli m.in. profesorowie Konrad Górski i Tymon Niesiołowski, doc. Janina Hurynowicz, adiunkci, ale też bibliotekarze (kustosz Stanisław Lisowski), pracownicy administracji oraz część niższego personelu tej uczelni (laboranci, technicy, woźni). 7 maja niektóre gazety toruńskie, podsycając ideę Uniwersytetu, poinformowały, że „w ostatnich dniach nadeszło do Torunia kilka transportów z repatriantami, wśród których znajduje się dużo wilnian, a także kilku profesorów uniwersytetu wileńskiego. Z myślą o tutejszym społeczeństwie podjęli oni trud przewiezienia na nową placówkę pracy części zbiorów bibliotecznych, kosztem niektórych własnych przedmiotów zostawionych w Wilnie z braku miejsca. […] Podróż z Wilna trwała około 10 dni i repatrianci, przybywając na miejsce, znajdują się u kresu sił. Znane są wszystkim wojenne sposoby podróżowania w wagonach towarowych. Przeciekające dachy, żywienie się chlebem i kartoflami w łupinach, spanie na krzesełku, niemożność wyprostowania się itd. Rodakom naszym po męczącej podróży należy się odpoczynek i gościnne przyjęcie. Polski Związek Zachodni zajął się zapewnieniem światu uniwersyteckiemu chwilowych pomieszczeń”.
„Na co nam uniwersytet…”
Możemy sobie wyobrazić zdziwienie uczonych, którzy dopiero po przybyciu do Torunia dowiedzieli się, że uczelnia jest jeszcze w sferze projektów, a władze miasta bez entuzjazmu patrzą na licznych ekspatriantów i „pomysły wielkiego uniwersytetu”. Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej (MRN) Zygmunt Chojnicki zakomunikować miał prof. Konradowi Górskiemu: „na co nam uniwersytet, my z niego nie wyżyjemy, nam jest potrzebny przemysł”. 17 maja 1945 r. przybyli do Torunia młodsi uczeni z Wilna, doktorzy: Leonid Żytkowicz i Eugeniusz Mancewicz. Według szacunków przewodniczącego Komisji Mieszkaniowej w Toruniu między 12 a 24 maja 1945 r. z dawnego USB przybyło ok. 500 osób (uczeni, administracja i ich rodziny, najpewniej także studenci).
W połowie lipca, zatem już po decyzji ministerialnej o powołaniu Uniwersytetu, dotarł do Torunia największy transport uniwersytecki, jaki zorganizowano w Wilnie. W wagonach znalazło się kilkudziesięciu pracowników naukowych, administracyjnych i pomocniczych (wraz z rodzinami). Przeważali naukowcy z Wydziałów Matematyczno-Przyrodniczego, Sztuk Pięknych i Humanistycznego. Lokalna prasa powitała ich z entuzjazmem: „Jest to ważny krok naprzód w kierunku otworzenia wrót uniwersytetu w Toruniu dla szerokich kół młodzieży pomorskiej”. Spis sporządzony 21 lipca 1945 r. przez prof. Konrada Górskiego zawiera informacje, że w Toruniu przebywało wówczas 112 osób – pracowników naukowych i personelu administracyjnego (z rodzinami łącznie 280 osób). Co ciekawe, w kartach ewakuacyjnych wystawionych w Wilnie, podano, że pociąg jedzie do Gdańska, jako że na krótko przed transportem przyszła informacja, że Uniwersytet Stefana Batorego przenosi się na Pomorze.
Prawdziwy obraz gościnności torunian był daleko różny od entuzjazmu mediów. Mieszkańcy miasta nie przyjęli przybyszów życzliwie. Mimo informacji o organizacji specjalnego transportu, które lokalnym władzom Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Toruniu i w Bydgoszczy przekazał już w końcu czerwca wiceminister administracji publicznej Władysław Wolski, Walenty Paszkowski, konwojent transportu nr 35 zapisał w sprawozdaniu, że nie przygotowano ani transportu dla przewozu rzeczy, ani mieszkań dla przybyłej z Wilna kadry USB. Wanda Ginko, córka prof. Władysława Dziewulskiego wspominała: „Po przyjeździe do Torunia nasz transport przesunięto na tor boczny na dworcu towarowym […]. Ojciec z kilkoma profesorami wędrował całymi dniami od jednego urzędu do drugiego tłumacząc ojcom miasta jaki zaszczyt i jakie korzyści osiągnie Toruń z posiadania własnego uniwersytetu. […] Autochtoni byli nam niechętni, obawiając się, że zabierzemy im miejsca pracy”. W tym czasie, gdy woźni USB penetrowali miasto w poszukiwaniu pomieszczeń zwalnianych przez wojsko, a syn prof. Dziewulskiego – Wacław z doc. Antonim Basińskim zajmowali opuszczone przez wojsko budynki i pełnili w nich straż, osoby z transportu wciąż czekały na zgodę na wyładowanie, która miała być poprzedzona decyzją o powołaniu uczelni w Toruniu. Malarz i bibliofil Eugeniusz Przybył zapisał w „Dzienniku”: „Do miasta naszego wciąż napływają wilnianie i wciąż ich przybywa. […] Większość z wilnian zostaje. W nadziei, że w Toruniu będzie otwarty uniwersytet, wilnianie niechętnie podążają naprzód. Lecz otwarcie uniwersytetu jest pod znakiem zapytania […]. Jak się orientuję, toruńczycy niezbyt skłonni są popierać akcję otwarcia uniwersytetu. Miasto jest małe, a zubożeje zupełnie, kiedy się wypełni biedną bracią uniwersytecką. Toruńczycy patrzą na uniwersytet od kupieckiej strony. Uniwersytet to żaden interes”.
Naglące potrzeby
Wilnianie na co dzień musieli zmagać się z kłopotami aprowizacyjnymi, niepewnością co do losów własnych, rodzin i najbliższych pozostałych w Sowietach, brakiem mieszkań, brakiem możliwości do organizowania pracy naukowej: bibliotek, pomocy naukowych, wyposażenia pracowni, oraz niechęcią w urzędach i na ulicy, np. nazywaniem ich „ruskimi”. Naglącą potrzebą stawało się nagle także znalezienie miejsca dla resztek ocalonych i przywiezionych przez naukowców prywatnych księgozbiorów i pomocy naukowych, bez których niemożliwe było prowadzenie jakichkolwiek badań.
W korespondencji między sobą dzielili się wątpliwościami: „Znaleźliśmy się w Toruniu. Dziewulscy, Prüfferowie, Zajkowska z rodziną, Szczeniowscy, Passendorferowie, Srebrnowie i Abramowiczówna, Limanowski i szereg innych, razem ok. 200 osób z tzw. transportu uniwersyteckiego. Nie chcę się rozwodzić nad szczegółami. Położenie tułacze i bardzo w tej chwili ciężkie. Projekt organizacji uniwersytetu jeszcze dotychczas nieustalony – organizatorem ma być prof. [Jan] Wilczyński. Mieszkania nie mamy, środki materialne na wyczerpaniu”. I w innym miejscu: „Kiedy byliśmy jeszcze w Wilnie, otrzymaliśmy propozycję osiedlenia się w Toruniu. Obiecywano nam wówczas gmachy i mieszkania. Potem okazało się, że tego wszystkiego niewiele było. Jechaliśmy z Wilna do Torunia tydzień w dziurawych wagonach, tak że trzeba było jechać pod parasolami. Po przyjeździe rozdzieliliśmy się. Część z nas została w Toruniu, dając początki Uniwersytetowi […]. Po przyjeździe okazało się, że nie ma dla nas mieszkań. Mieszkaliśmy trzy dni na dworcu w otwartych wagonach – szczęściem była pogoda”. We wspomnieniach Wilhelminy Iwanowskiej czytamy: „Musieliśmy sobie jakoś radzić. Spało się na ziemi, na materacach. Myć się trzeba było chodzić do parku, tam, gdzie teraz pływają łabędzie. Pamiętam, jak z siostrą i siostrzenicą Kamą myłyśmy głowy w wodzie z bajorka. Zabrałyśmy z sobą wiadra, miski i prymus i nabrałyśmy czystej wody. Naszymi czynnościami zainteresował się milicjant, który jednak po wyjaśnieniach, dał nam spokój”.
Ciąg dalszy nastąpi…
Dr hab. Anna Supruniuk – Archiwum UMK
Dr hab. Mirosław A. Supruniuk – Archiwum Emigracji UMK, Muzeum UMK