Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Konopnicka. Arcypoetka

Przy lewej krawędzi zdjęcia autor artykułu wygląda przez okno w budynku Collegium Maius UMK, lewą dłonią lekko podpiera brodę; większość zdjęcia zajmuje mur budynku z czerwonej cegły.
fot. Andrzej Romański

Maria z Wasiłowskich Konopnicka – decyzją polskiego Sejmu współpatronka roku 2022 – przyszła na świat 23 maja 1842 roku w Suwałkach. Przymiarki do obchodów 180-lecia jej urodzin zapowiadały się skromnie.

Tymczasem wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska i zepchnęła na daleki margines także tę nie całkiem okrągłą rocznicę, dodatkowo ustępującą pierwszeństwa „aż” dwustuleciu polskiego romantyzmu.

Jest pewnym paradoksem, że inicjatywę sejmową w sprawie uhonorowania pisarki łączonej z wartościami konserwatywnymi zgłosili posłowie lewicy. W uzasadnieniu wniosku pisali o swej kandydatce: „Za pomocą utworów protestowała przeciwko ustrojowi oraz niesprawiedliwości społecznej. […] Walczyła o prawa kobiet, o pomoc dla więźniów politycznych i kryminalnych”. Wniosek zawierał też wzmiankę o Marii Dulębiance jako towarzyszce życia pisarki. Posłowie dali w ten sposób do zrozumienia, że podzielają racje tych środowisk, które od lat próbowały zrobić z Konopnickiej – wbrew prawdzie – feministkę, a z poetki chyba większej niż Safona… safonkę. Powiedzmy bez ogródek: z autorki arcypolskiej, w ich pojęciu „bogoojczyźnianej” Roty – lesbijkę. Czy szykowano skandal? Niewykluczone.

Tymczasem jubileuszowy rok dobiega końca i chyba można już powiedzieć, że zamysł, by „taką” Konopnicką wziąć na sztandary obyczajowego Postępu, spalił na panewce i że środowiska w tej roli ją obsadzające bodaj całkowicie o swej protegowanej zapomniały.

Nie wdając się zatem w roztrząsanie kwestii pozornych, postawionych fałszywie lub tylko błędnie, spróbujmy powiedzieć kilka słów o rzeczywistych zasługach Konopnickiej, o niej samej jako osobie i pisarce, a właściwie tutaj tylko o poetce, bo ta jej tożsamość, wyrażona w „sztuce rymotwórczej” najwyższej próby, jest – w moim przekonaniu – wystarczającym probierzem jej wielkości, tytułem do sławy i mocną przesłanką długiego trwania w żywym obiegu polskiej kultury in futurum.

„Znana? – Kto znał mnie?”

Stanisław Barańczak, rymopis nie zawsze zręczny, poświęcił Konopnickiej w swych Biografiołach żartobliwy epigramat, który dobrze odzwierciedla społeczny proces zamykania poetki w  stereotypach i klepanych powszechnie ćwierćprawdach: „Spełniała w swojej epoce jedną z ważniejszych ról/ Jako wyrazicielka współczucia dla doli chłopa, doli wyrobnika, doli sieroty i kilku innych dól”. To prawie tak, jak o Norwidzie, twórcy Quidama, powiedzieć, że był autorem – Częstochowskich wierszy. Ona sama zdawała sobie sprawę z jednostronności odbioru swych dzieł. W Imaginie, obszernym poemacie dygresyjnym na miarę Beniowskiego, pisała o tym i z goryczą, i z autoironicznym dystansem:

Ale się lękam tak jak Mojżesz trądu,

Że po mej śmierci jakaś dłoń Judasza

Zacznie artykuł od słów: Znana nasza.


Znana? Kto znał mnie? Chcę widzieć człowieka,

Co by mi w oczy powtórzył to słowo

Tak, by mu kłamstwem nie drgnęła powieka.

Znana „nasza”. O nędzna wymowo.

Jakże ty jesteś od prawdy daleka!

Z „prawdą” o poetach, a właściwie o ich dziele, sprawa łatwa nie jest. Bolesław Leśmian, wielki miłośnik, ale i naśladowca Konopnickiej, ostrzegał: „Cokolwiek się powie o poezji, jest błędem”. Mimo to spróbujmy spojrzeć na jej dziedzictwo takim „błędnym” okiem z nadzieją, że obok już roz/poznanych i powszechnie uznanych wypatrzy ono wartości dotychczas nieodkryte lub nie dość cenione albo też jedne i drugie ułoży w inną konfigurację, tak, by się inny, bogatszy deseń odsłonił.

Nascitur – poetessa

Stary, niewiadomego pochodzenia aforyzm powiada: Poeta nascitur, non fit. „Poetą można się urodzić, ale nie można nim zostać”. Wiemy dobrze, jak się kształtowała droga poetycka Kochanowskiego, Mickiewicza i tylu innych przed Konopnicką – od edukacji domowej, przez szkoły, gimnazja,  uniwersytety, środowiska literackie, kulturalne i naukowe, wczesne próby wersowania, juwenilia zapatrzone w poprzedników, debiuty i początki uznania, a potem sławy – za życia lub za grobem. W ich formowaniu się jako poetów były oba pierwiastki wskazane w aforyzmie: dar naturalny, czyli  talent, oraz jego staranna uprawa poprzez samo/kształcenie, często także filologiczne, a więc w rzemiośle słowa jako tworzywa poezji.

O tym, jak się narodziła (nata est) „znana nasza” autorka, jak się w Konopnickiej objawiła poetka, wiemy raczej niewiele. Prowincjonalne Suwałki jej dzieciństwa, potem gubernialny Kalisz lat młodych w czasach nasilającej się rusyfikacji po powstaniu listopadowym nie stwarzały warunków dla rozwoju przyszłej poetki. Formację moralną i intelektualną dał jej najpierw dom, w szczególności ojciec, prawnik, człowiek światły i prawy, patriota. W roku śmierci Mickiewicza (1855) mając lat 13, zaczęła Marysia roczną naukę na pensji sióstr sakramentek w Warszawie. Tylko tyle i aż tyle – zgodnie ze zwyczajami epoki i na miarę możliwości finansowych ojca – otrzymała w zakresie edukacji. Cała reszta, wszystkie dokonania twórcze czterdziestu lat aktywności na niwie literackiej (od prawie anonimowego debiutu w 1870 roku do śmierci w 1910) były owocem jej samodzielnej wytężonej pracy – zachłannego wręcz samokształcenia i sokratejskiego samopoznania, nienasyconej żądzy czerpania zewsząd: z przyrody odczuwanej aż nadzmysłowo i ze wszystkich dostępnych źródeł kultury, polskiej i powszechnej, z historii uniwersalnej i dziejów ojczystych oglądanych w perspektywie chrześcijańskiego prowidencjonalizmu, z Pisma Świętego i z własnej, ewangelicznej wiary religijnej (niekiedy karconej publicznie przez płytką dewocję), przeżywanej jako sprawa najbardziej osobista, a zarazem jako niezbywalny pierwiastek tożsamości narodu, z którego losem autorka Roty wiązała w pełni swoje istnienie.

Matki ośmiorga – vita nuova

Matka ośmiorga dzieci (spośród nich dwojga niemowląt złożonych w „mogiłkach”), bardziej gospodyni domowa niż pani przy mężu, szlachcicu nieczułym na poezję, a w „pracach i dniach” niegospodarnym nader prozaicznie, po latach pożycia małżeńskiego, prawie bez środków materialnych przenosi się w 1877 roku do Warszawy, by już samotnie „zasiadać u stoła”. I tu zaczyna się jej „życie nowe”: vita nuovasub aegide Apollina bezpieczna, owiana tchnieniem jego muz, ale za sprawą powikłanych losów dzieci, w cieniu śmierci najstarszego syna i choroby psychicznej jednej z córek, wypełniona „wieczną” troską i niepokojem.

Lekarstwo na tę prywatną udrękę i na wszystkie bóle świata: odwieczne, dawne i nowe, i przyszłe – przeczute i wyobrażone, znalazła Konopnicka w poezji. W jej życiowym doświadczeniu, poetycko przetworzonym i utrwalonym, stale było obecne współodczuwanie z każdym cierpiącym: z głodnym dzieckiem i poniewieranym starcem, z chorym i ułomnym, skrzywdzonym i poniżonym człowiekiem z nizin  społecznych, „wolnym najmitą” i z każdym Hiobem, także tym na królewskim tronie (jak złożony trądem Abgar z Edessy w Apokryfie), z  matką skrzywdzonej wiejskiej dziewczyny, z zamordowaną obrończynią prawdy Hypatią i z osądzonym za tej prawdy poszukiwanie Galileuszem, wreszcie – z własnym narodem złożonym do grobu, z budzicielami jego ducha, z obrońcami na polu walki i z męczennikami w więzieniach, na wygnaniu, na „bezbrzeżnym białym polu” Sybiru (jak jej stryj Ignacy Wasiłowski).

Oglądała przemijającą „postać świata” z wnętrza chrześcijaństwa, w jego źródłowych, biblijnych kategoriach, pojęciach i obrazach, od Genesis do Objawienia św. Jana na Patmos, przez cały Stary Zakon i Nowy Testament, w bodaj codziennej lekturze Pisma Świętego, którego egzemplarz w przekładzie ks. Jakuba Wujka zawsze spoczywał w jej kuferku podróżnym, dokądkolwiek się udawała.

„Umiem być ptakiem” – na szczytach

Właściwy jej debiut, już pod nazwiskiem, to artystycznie wybitny cykl W górach (1876), impresyjna i głęboko refleksyjna liryka pejzażowa, odkrywająca w „martwej naturze” tajemnice bytu oraz rozliczne więzi łączące człowieka z przyrodą. Tu w pięknej metaforze o Mickiewiczowskim rodowodzie: „Umiem być ptakiem” powiedziała też ważną rzecz o sobie samej, a mianowicie – ujawniła swą literacką dojrzałość i przyjęła swój dalszy los jako poetki świadomej swego talentu.

Odkrywszy w sobie zdolność do lotu na skrzydłach słowa, przez pięć kolejnych lat Konopnicka intensywnie pisze wiersze, opublikowane następnie jako Poezje (1881), poetycki debiut książkowy. I zaraz potem – bez odpoczynku dla pióra po sukcesie u czytelników nieporównanie większym niż odzew na Ballady i romanse (1822) Mickiewicza  – następuje wręcz erupcja jej mocy twórczej, która zrodzi kolejne tomy, tytułowane identycznie jak pierwszy (1883, 1887, 1896). Po nich – już w obrębie Młodej Polski – powstają tomy kolejne: Z mojej Biblii (1896), Linie i dźwięki (1897), Damnata (1900), Italia (1901), Drobiazgi z podróżnej teki (1903),  Śpiewnik historyczny 1767–1863 (1904), Ludziom i chwilom (1905), Nowe pieśni (1905), Głosy ciszy (1906). A w ostatnim roku życia, najtrudniejszym z powodu chorób i chyba najbardziej pracowitym,  wychodzi Pan Balcer w Brazylii (1910), obszerna epopeja chłopska wierszem, artystycznie wybitna, ideowo bogata i wciąż naukowo nieodczytana próba rywalizacji (aemulatio) z arcypoematem Mickiewicza. 

Na rymotwórcze opus Konopnickiej składa się kilkanaście obszernych tomów, a wśród nich dziewięć woluminów Poezyj  w „wydaniu  zupełnym krytycznym” (1915), pośmiertna Imagina, zbiory wierszy dla dzieci oraz przekłady: bagatela – aż z sześciu języków. Dzięki ich znajomości poetka swobodnie poruszała się nie tylko w tłumaczonych dziełach, w ich duchu i literze, lecz także w życiu praktycznym, przede wszystkim zaś na szlakach swych licznych podróży za granicę. Jej grand Tour po Europie: do Italii i Francji, w krajach niemieckojęzycznych i u Słowian południowych, zaczął się w roku 1882 i trwał aż do śmierci. Zaowocował  setkami utworów czerpiących inspirację, tematy oraz idee z tradycji kulturalnych wszystkich odwiedzanych krajów. W tej perspektywie jawi się Konopnicka jako wybitna poetka kultury, szukająca odpowiedzi na podstawowe pytania swojego czasu w dialogu z przeszłością, odnajdująca w niej uniwersalne wzorce ludzkiego losu, zdolne i ją, i jej czytelników zbliżyć do zagadki człowieka. Szczególną rolę w jej formacji intelektualnej i poetyckiej odegrał antyk, zarówno grecki, poznawany tylko z lektur i w muzeach (gdyż do Hellady nie dane jej było dotrzeć), jak i rzymski, doświadczany naocznie przez wiele lat. 

Przeciw Platonowi – poezja wieczna

W latach 1876–1881 pisze Konopnicka serię wierszy poświęconych samej poezji, jej istocie, genezie, związkom z muzyką, pieśnią i malarstwem, jej zakorzenieniu w ludzkiej duszy i trwaniu poprzez wieki jako niezbywalnego, „wiecznego” składnika kultury i dziejów ludzkości. Refleksję na ten temat prowadzi także później, już jako poetka w pełni dojrzała. Bodaj nikt w literaturze polskiej nie poświęcił tyle uwagi co ona sprawie samostanowienia poezji o sobie, jej prawa do istnienia. A nieprzyjaciół poezji miała Konopnicka wielu nie tylko wokół siebie, wśród rodzimych pozytywistów i czcicieli scjentyzmu w Europie, zwołujących „wyprawę przeciw zmęczonemu Pegazowi”, lecz także w tradycji najdawniejszej, greckiej właśnie, u Platona i w jego utopii doskonałego państwa, z którego wypędził on poezję i jej twórców jako tych, co wyrażając uczucia osłabiają rozum praktyczny i karność obywateli polis. Kunsztowny Wstęp („Za ostatnim poetą zamknęła się brama”) jest sarkastycznym oskarżeniem filozofa o niezrozumienie istoty poezji jako części ludzkiego jestestwa, a zarazem żarliwą jej apologią, obroną dajmoniona, który wygnaną z miasta pieśń wzbudza swoim tchnieniem w  dziecku, niemym świadku ekspulsji poetów.

Antyk, Biblia, chrześcijaństwo

Starożytność grecka i rzymska dostarczyła Konopnickiej inspiracji u początków twórczości i pełniła tę rolę aż do końca jej podążania na „skałę pięknej Kalijopy”. W bogatym katalogu antycznych inspiracji znajdują się m.in. „archeologiczne” i zarazem hermeneutyczne odsłony przeszłości w Hel[l]enikach (Klaudia, Tarcza Scypiona), „duszoznawcza” Hypatia stająca w obronie prawdy, przenikliwy w diagnozowaniu ludzkiej kondycji dialog filozoficzny (napisany poetycką prozą) Prometeusz i Syzyf, zdobione antycznym intertekstem oktawy Imaginy (w jej zaś obrębie rozważania o ars poetica), a ponadto mnogość drobniejszych nawiązań, aluzji, cytacji w niepoliczonych „miejscach wspólnych” – jej dzieł z toposami tradycji klasycznej.

Już w debiutanckim tomie obok Hellady i Romy wskazuje Konopnicka kolejne i zarazem najważniejsze źródło swojej poezji – Biblię. Drogę ku niemu przecierają takie wiersze jak Bóg się rodzi, W Zaduszny dzień czy Z dni smutku, gdzie poetka stawia dramatyczne pytania, jak to: „Czy Tobie, Boże, imię ‘Grom’ i ‘Burza’,/ Że świat Twój w ogniach się nurza?”. W późniejszych zbiorach, osobno zaś w cyklu Z mojej Biblii Słowo Boże z obu Testamentów jest już obecne przemożnie jako podstawa tematyczna wielu utworów i sfera odniesień dla niemal wszystkich zagadnień, jakie autorka podejmuje: jej własnej, ściśle osobistej relacji z Bogiem, obecności zła, krzywdy niewinnych – jednostek i narodów, nadziei ocalenia z dziejowych opresji i zwycięstwa sprawiedliwości jeszcze tu na ziemi, wreszcie – nadziei zbawienia i wiary w żywot wieczny, gdy przeminie postać tego świata. Obrazy Księgi Rodzaju i Apokalipsy, Mojżesz, Ezdrasz, Psalmy, prorocy, Dobra Nowina odczytywana z Ewangelii, listów i Dziejów Apostolskich, a także z tradycji chrześcijańskiej zarówno w tym, co było w niej Boże, i w tym, co było zaprzeczeniem Bożych ustaw – to tylko pobieżny wgląd w złożoną materię jej dzieł zakorzenionych w Biblii.

Wiersze – jak obraz

Osobny dział w jej dorobku poetyckim stanowią utwory poświęcone konkretnym dziełom sztuk plastycznych: malarstwa, rzeźby, architektury, a także kompozycjom muzycznym i ich twórcom. Starożytna formuła: ut pictura poesis musiała być jej dobrze znana, skoro autorka Imaginy (łączącej ideę obrazu, imago, z wyobraźnią, imaginatio, warunkiem koniecznym każdej twórczości artystycznej) napisała kilkadziesiąt pięknych ekfraz, które nie tylko są opisem arcydzieł dawnych mistrzów, lecz także odnoszą ich znaczenia źródłowe i sens uniwersalny do pytań każdej nadchodzącej współczesności. Tytułem przykładu wystarczy wymienić takie cykle malarskie jak Madonna (a w nim takich malarzy jak Botticelli, Cimabue, Correggio, Giotto, Luini, Rafael, Vivarini), jak W Sykstynie (tu oprócz wiersza tytułowego znajdują się ekfrazy fresków Michała Anioła Sybilla pisze, Stworzenie człowieka, Sąd oraz  wiersz muzyczny Miserere – o słynnym śpiewie w Kaplicy Sykstyńskiej). Na szczególną uwagę zasługuje cykl Faun, w którym poetka wykorzystuje trzy antyczne rzeźby, przedstawiające tę samą mitologiczną postać we śnie, w tańcu i w alkoholowym upojeniu, do zgłębienia tajemnicy, jaka tkwi w pierwiastku męskim, w płci męskiej – miłosnej żądzy, biesiadnego rozpasania, ironicznego dystansu wobec każdego kodeksu, wreszcie także buntu, nawet przeciw niebiańskim instancjom.

Arcypoetka

Przyzwyczajeni do myślenia o Konopnickiej w „szkolnych” kategoriach, o jakich pisał Barańczak, pewnie jeszcze nieraz bylibyśmy zaskoczeni odkryciem w jej poetyckiej spuściźnie jakichś nowych „jakości” – w sferze tematów, idei, pomysłów artystycznych, a także nowego „piękna”: w kreacjach postaci historycznych i legendarnych, w obrazach natury, w górach – „pod Tatrami” i „na Jungfrau” w Alpach, i tam, gdzie „z łąk i pól” niesie się dźwięk fujarki. Piękny jest w jej poezji realny świat, owszem, pełen cierpienia i krzywdy, ale jednocześnie wypełniony sensem i dany każdemu z nas, już od dziecka, byśmy ten świat uprawiali i naprawiali nieustanną, aż po skon, pracą życia, czynem ducha, gdy ciało słabe (jak w wierszu Trębacz: „Ochotny jest-ci ludzki duch,/ Tylko — ułomne ciało”). 

Cokolwiek się powie o poezji, jest – niepewne. Żadnej poezji wielkiej nie da się pomieścić nawet w najbardziej wyrafinowanej formule. Konopnicka jest – jak mi się zdaje – arcypoetką. Ona chyba o tym nie wie, ale jej poezja na pewno tak.

Prof. dr hab. Bogdan Burdziej – Katedra Edytorstwa i Literatury Polskiej, Wydział Humanistyczny UMK

pozostałe wiadomości

galeria zdjęć

Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Kliknij, aby powiększyć zdjęcie.