
Z prof. dr. hab. Romanem Kołaczem z Katedry Zdrowia Publicznego i Dobrostanu Zwierząt w Instytucie Medycyny Weterynaryjnej UMK rozmawia Ewa Walusiak-Bednarek
– W październiku odbyła się w Toruniu zorganizowana przez Pana Katedrę XVIII Konferencja Naukowa „Etyczne i prawne aspekty ochrony dobrostanu zwierząt”. Uderzające było dla mnie, jak różne środowiska to wydarzenie zgromadziło, nie tylko jeśli chodzi o sfery zainteresowań badawczych czy zawodowych, ale także różne ze względu na interesy czy światopogląd.
– Adresatami konferencji byli głównie lekarze inspekcji weterynaryjnej, których podstawowym zadaniem jest nadzór weterynaryjny nad ochroną zdrowia zwierząt, ich dobrostanem i bezpieczeństwem żywności pochodzenia zwierzęcego. Inspektorzy weterynaryjni, zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt, sprawują nadzór nad dobrostanem zwierząt gospodarskich, przebywających w ogrodach zoologicznych, schroniskach i hodowlach zwierząt laboratoryjnych, w ubojniach i podczas transportu. Na konferencji był obecny Główny Lekarz Weterynarii, wielu wojewódzkich, a także powiatowi lekarze weterynarii.
Drugim odbiorcą konferencji byli przedstawiciele dużych korporacji hodowlanych. Oczywiście ci bardziej światli. Dla nich ważne jest, co nowego pojawia się w ustawodawstwie polskim i europejskim w obszarze dobrostanu zwierząt. W konferencji uczestniczyli także (on-line) komisarz ds. rolnictwa Unii Europejskiej Janusz Wojciechowski i były minister rolnictwa Grzegorz Puda. Warto może odnotować też długie i interesujące, a momentami bardzo kontrowersyjne wobec wystąpień komisarza i ministra, wystąpienie byłego ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego – przewodniczącego Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP. Byli też (wprawdzie nieliczni) przedstawiciele organizacji pozarządowych zajmujących się zwierzętami. Niektóre z nich są bardzo radykalne; postulują bardzo istotne zmiany w prawie w zakresie dobrostanu zwierząt.
– To zróżnicowanie interesariuszy tematyki dobrostanu zwierząt bierze się też z tego, że istotną rolę odgrywa tu wiele różnych kwestii. Prawnych, etycznych, światopoglądowych, może religijnych, ale także przecież kwestii ekonomicznych – dotyczących dochodów, zysków. Coraz więcej wiemy o tym, że zwierzęta czują, mamy dowody naukowe na to, że rozumują, ale stale jest duży opór przed tym, żeby za tą wiedzą szła zmiana dotycząca naszego traktowania zwierząt, w tym zmiana legislacyjna. Ten opór to jest opór pieniądza, czy czegoś jeszcze innego?
– Myślę, że główną rolę odgrywa tu aspekt gospodarczy i finansowy. Przynajmniej jeśli chodzi o samych hodowców. Jasne jest, że jeśli zabronimy hodowli zwierząt futerkowych, to ich hodowcy będą oponować. Gdyby zrobić badania wśród Polaków, czy zlikwidować hodowle zwierząt futerkowych, z pewnością większość opowiedziałaby się za likwidacją, ale raczej dlatego, że ich to finansowo nie dotyczy. Nie jest to jednak kwestia wyłącznie pieniędzy. Ja zaliczam się do grupy utylitarystów, którzy są za ochroną dobrostanu zwierząt, ale nie za zrównaniem praw zwierząt z prawami człowieka.
Nie zgadzam się z twierdzeniami, że nie wolno hodować zwierząt i zabijać ich dla produkcji żywności, a konkretnie białka zwierzęcego, które jest niezbędne w diecie człowieka, i że nie wolno ich używać do eksperymentów biomedycznych. Utylitaryści mówią, że dopuszczalne jest wykorzystanie zwierząt w tych sytuacjach, w których nie można ich niczym innym zastąpić. Jeśli są alternatywne metody dotyczące doświadczeń, to powinniśmy je stosować, wtedy nie wolno wykorzystywać zwierząt. Ale nie wszystkie doświadczenia medyczne mogą być dokonywane od razu na ludziach. Jeśli nie mamy metod alternatywnych, to możemy wykorzystywać do doświadczeń zwierzęta, nawet je uśmiercając, ale musimy jednocześnie do absolutnego minimum ograniczyć zadawanie im przy tym cierpienia.
Oczywiście cel doświadczenia musi być uzasadniony ratowaniem zdrowia i życia ludzi lub zwierząt. Jeśli zwierzęta muszą być hodowane na mięso, to w czasie ich hodowli, transportu, uboju w żadnym razie i w żaden sposób nie powinny być narażone na cierpienie. Dla białka zwierzęcego nie mamy jeszcze w tej chwili alternatywy, chociaż powoli się pojawia. Natomiast jeśli chodzi o furto, nie jest ono oczywiście rzeczą niezbędną do życia człowieka, dlatego jestem przeciwnikiem hodowli zwierząt futerkowych. Białko zwierzęce jako pokarm jest niezbędne dla człowieka. Mam jednak nadzieję, że kiedyś to białko będzie produkowane powszechnie metodą hodowli komórkowej. Już w tej chwili cena takiego białka nie jest tak zawrotna. Pierwszy hamburger wyprodukowany przez profesora Marka Posta w Holandii w 2013 roku kosztował 250 tysięcy dolarów.
W tej chwili takiego hamburgera można kupić w Singapurze czy Izraelu za niecałe 20 dolarów. Mam nadzieję, że za kilka lat ta technologia będzie tak opanowana, że nie trzeba będzie zabijać krowy, tylko będziemy pobierać na przykład od cieląt komórki macierzyste i je namnażać. Wtedy można będzie zlikwidować większość hodowli.
– Dopytam, co to znaczy „pobierać komórki od cieląt”? Ta technologia kończy się zabiciem cielaka?
– Ostatecznie tak, ale to będzie tak zwane mniejsze zło. Nieporównywalnie mniej zwierząt zginie. Ale oczywiście zgadzam się, że problem etyczny uśmiercenia zwierzęcia pozostanie.
Jeśli chodzi o eksperymenty na zwierzętach, to trzeba pamiętać, że nie byłoby postępu w medycynie, tych wszystkich osiągnięć naukowych na przykład w transplantacji narządów, nadal ludzie umieraliby na różne choroby, gdybyśmy nie przeprowadzali badań na zwierzętach. Polio i inne choroby zakaźne nadal dziesiątkowałoby tysiące dzieci i dorosłych, gdyby nie przebadanie na zwierzętach rożnych szczepionek. Uważam, że musimy do tego podchodzić racjonalnie. Natomiast wszędzie tam, gdzie możemy zastosować alternatywną metodę doświadczeń, musimy to robić.
– Proszę mi pomóc zrozumieć, w jaki sposób konstruuje się prawo dotyczące dobrostanu zwierząt. Jak się ustala, że coś jest dla nich dobre, a czegoś zastosować nie można? Znana dzięki filmowej biografii zootechniczka i behawiorystka Temple Grandin przysłuchiwała się głosom wydawanym przez krowy prowadzone do uboju. Na tej podstawie opracowała nowatorskie zasady budowy ubojni, minimalizujące strach zwierząt. Wprowadzano je potem w Stanach Zjednoczonych.
– Mamy w tej chwili naukowe metody badania poziomu dobrostanu zwierząt. Pojęcie dobrostanu jest podobne do pojęcia zdrowia. Dobrostan może być bardzo niski i bardzo wysoki. Niski dobrostan jest złym dobrostanem. Możemy oczywiście zbadać stan klinicznego zdrowia zwierzęcia, ale nie tylko o to chodzi. Chodzi też o stan emocji, o to, czy zwierzę jest „szczęśliwe”, zadowolone, czy nie przeżywa stresu, jakiegoś fizycznego, psychicznego czy behawioralnego cierpienia.
Mamy w tej chwili metody badań, które pozwalają ustalić, w jakim zwierzę jest stanie psychicznym. Myśląc o odpowiednich warunkach utrzymania zwierząt, dążymy do stwierdzenia, czy te konkretne warunki mogą zadawać zwierzęciu cierpienie, czy też nie. I jeśli naukowo stwierdzimy, że mogą zadawać cierpienie, to powinniśmy wszelkimi metodami to cierpienie ograniczyć lub całkowicie wykluczyć z hodowli.
Podam przykład. W hodowli prosiąt stosuje się kastrację młodych knurków. Robi się to dlatego, że mięso niewykastrowanych knurów ma bardzo nieprzyjemny zapach, nie nadaje się do spożycia. Kiedyś panował pogląd, że młode prosięta (ale także noworodki) nie czują bólu. Oczywiście ten pogląd obalono, w tej chwili doskonale wiemy, że zarówno prosięta zaraz po urodzeniu, jak i dzieci czują ból, a więc cierpią i nie powinniśmy do tego cierpienia dopuszczać.
W przepisach prawa unijnego jest zapis, że można kastrować prosięta do siódmego dnia życia bez znieczulenia. Budziło to sprzeciw organizacji weterynaryjnych. Europejska Federacja Lekarzy Weterynarii oświadczyła wprost, że jest to niezgodne z etyką lekarza weterynarii, jednocześnie uznając konieczność kastracji i zalecając, by była ona wykonywana w pełnym znieczuleniu i z użyciem środków przeciwbólowych działających długo po zabiegu. Zawiązała się wtedy europejska akcja obywatelska End Pig Pain (Koniec bólu u prosiąt), podobna do niedawnej End the Cage Age (Koniec epoki klatek). Zebrano ponad milion podpisów Europejczyków. Parlament Europejski nie podjął wówczas tego działania. Jednak wiele państw Unii samodzielnie wprowadziło zakaz kastracji bez znieczulenia. Akcja Koniec epoki klatek, w której zebrano półtora miliona podpisów obywateli Unii, przyniosła efekt na poziomie europejskim. Parlament Europejski przyjął odpowiednią rezolucję zobowiązującą Komisję Europejską do przygotowania przepisów prawnych zakazujących chowu klatkowego zwierząt od roku 2027. Nie dotyczy to tylko drobiu, także świń utrzymywanych w jarzmach i innych zwierząt, które są pętane i nie mają swobody ruchu.
A więc tak właśnie powstaje prawo. Naukowcy stwierdzają, że coś powoduje cierpienia, a społeczeństwo wymusza zmiany w prawie. Jeśli zwierzęta nie mają możliwości realizacji swoich naturalnych instynktów, swojego behawioru, na podstawie badań naukowych i pod presją społeczną powstaje prawo, które to ogranicza. Tak to się zazwyczaj dzieje na poziomie struktur Unii, gdzie głos naukowców-ekspertów zasiadających w komisjach EFSA (Europejskie Biuro ds. Bezpieczeństwa Żywności) jest głosem niemal decydującym. W Polsce głos decydujący mają przede wszystkim politycy. Uważam, że także w Polsce stanowienie prawa dotyczącego dobrostanu zwierząt powinno być poprzedzone rzetelną opinią naukową oraz etyczną akceptacją większości społeczeństwa.
– Szokujące jest, że zakaz kastracji knurków bez znieczulenia nie został ostatecznie w Unii wprowadzony.
– Nie został, ale w tej chwili w ramach nowego porządku prawnego, tzw. Zielonego Ładu będzie miała miejsce rewizja wszystkich zapisów dotyczących dobrostanu zwierząt. Mamy tak zwaną dyrektywę parasolową, która dotyczy wszystkich gatunków zwierząt, ale tam są zapisy ogólne – należy tak utrzymywać zwierzęta, by nie zadawać im bólu i cierpienia. Nic więcej. Mamy jednak także szczegółowe dyrektywy dotyczące warunków utrzymania świń, cieląt, kur, brojlerów kurzych, w których bardzo dokładnie zostało opisane, co wolno, a czego nie. W trakcie rewizji tych wszystkich zapisów być może Europa wróci do kastracji knurków.
– Proszę opowiedzieć, czym się Pan naukowo zajmuje.
– Moje zainteresowania badawcze są dwutorowe. Zajmowałem się ekotoksykologią, czyli oddziaływaniem skażeń środowiska na zwierzęta oraz pozostałościami tych skażeń, głównie metali ciężkich, w produktach pochodzenia zwierzęcego. Badania prowadziłem w rejonie zagłębia miedziowego, które na początku było agresywne dla środowiska, emitowało mnóstwo szkodliwych pierwiastków, takich jak rtęć czy ołów. Czyli mój pierwszy obszar badawczy dotyczył raczej bezpieczeństwa żywności. Drugi – wpływu warunków środowiskowych na zwierzęta gospodarskie, głównie świnie i drób. Ludzie udomowili zwierzęta parę tysięcy lat temu, zabierając je z ich naturalnego środowiska. W jakimś momencie wstawiliśmy je do budynków, zamknęliśmy w klatkach, uwiązaliśmy na łańcuchach i ich los uzależniliśmy od nas.
Zwierzęta od tego czasu zmieniły się pod względem genetycznym, głównie pod wpływem ukierunkowanych działań człowieka. Sto lat temu wydajność krowy wynosiła niecałe tysiąc litrów mleka rocznie. Tyle teraz daje koza. Obecnie w Polsce średnia wydajność krowy wynosi około ośmiu tysięcy litrów mleka na rok, w Holandii, Izraelu czy w Stanach jest to dwanaście tysięcy. A są już też takie krowy, których wydajność dochodzi do trzydziestu tysięcy litrów mleka rocznie. Genetycy i hodowcy wciąż będą metodami selekcji tę wydajność podnosić.
Są więc to już zupełnie inne krowy niż tysiące lat temu. Gdybyśmy wypuścili je do naturalnego środowiska, nie miałyby szans przetrwać. Nie są w stanie urodzić w sposób naturalny, nie odchowają potomstwa, nie znajdą sobie dostatecznie dużo paszy. To nie dotyczy oczywiście tylko krów, także świń, drobiu. Dla tych nowych ras zwierząt musimy tworzyć coraz lepsze środowisko; doskonalić je pod względem temperatury, która musi być stała, ale także pod względem oświetlenia, wilgotności, pod względem powierzchni, możliwości zaspokajania ich potrzeb behawioralnych.
Niektóre instynkty zwierząt, mimo tysięcy lat udomawiania, pozostały. Świnia ma wciąż głęboki instynkt rycia, locha tuż przed porodem ma głęboki instynkt ścielenia gniazda, dokładnie tak samo jak ptaki gniazdowniki. Jeżeli utrzymujemy zwierzęta w systemach bezściołowych, na betonie lub na ruszcie, to te dwa instynkty nie mogą być zaspokojone, są więc tłumione. To tłumienie powoduje napięcia w sferze emocjonalnej i prowadzi do cierpienia. Niektóre lochy zagryzają własne potomstwo, co oczywiście nie jest rzeczą naturalną. Jest to spaczenie behawioru.
To był obszar moich zainteresowań, zajmowałem się optymalnymi warunkami utrzymania zwierząt, potem przełożyłem to na dobrostan. Jeszcze dwadzieścia lat temu w Polsce nikt takiego słowa nie używał. Na świecie słowo dobrostan najpierw było odnoszone do człowieka. W 1946 roku Światowa Organizacja Zdrowia zdefiniowała dobrostan człowieka jako nie tylko jeden z mierników stanu zdrowia, lecz także jako subiektywnie postrzegane przez człowieka zadowolenie z fizycznego, psychicznego i społecznego stanu własnego życia. Zdrowie potraktowano jako coś więcej niż brak choroby.
W 1964 roku ukazała się książka Ruth Harrison Animal Machines, w której opisywała okrutne metody chowu zwierząt w Wielkiej Brytanii. Książka bardzo poruszyła angielskie społeczeństwo, ludzie nie mogli uwierzyć, że zwierzęta są w takich warunkach hodowane. Rząd angielski powołał specjalną komisję parlamentarną (tzw. Komisja Brambella); w jej raporcie z 1967 roku po raz pierwszy użyto słowa dobrostan w odniesieniu do zwierząt. W polskiej weterynarii pojęcie funkcjonuje od dwudziestu lat. Jako pierwszy napisałem artykuł o kryteriach oceny dobrostanu zwierząt, a potem mocno tę tematykę lansowałem. Teraz pojęcie dobrostanu zwierząt jest ogólnie znane i używane także w Polsce.
– Polacy nie odbiegają od reszty Europejczyków podejściem do zwierząt?
– Nie jest to takie proste. Cztery dekady temu konsumenci (nie tylko w Polsce oczywiście) przy zakupie żywności pochodzenia zwierzęcego przede wszystkim patrzyli na cenę, to było powodem uprzemysłowienia hodowli, tzn. tworzenia olbrzymich ferm hodowlanych oraz mechanizacji i automatyzacji w budynkach dla zwierząt – nie zawsze im przyjaznej, ale obniżającej koszty produkcji mleka, mięsa czy innych produktów pochodzenia zwierzęcego. Obecnie konsumenci również patrzą na ceny, ale jednocześnie chcą wiedzieć, w jakich warunkach hodowane były zwierzęta, czy nie cierpiały, czy był zachowany odpowiedni poziom dobrostanu. Jednak nie wszyscy są skłonni zapłacić za żywność więcej.
W roku 2015 przeprowadzono w Unii badania opinii publicznej (Eurobarometr 2015) dotyczące świadomości społeczeństwa Unii odnośnie do dobrostanu zwierząt. Na pytanie, jak ważna jest dla ciebie ochrona dobrostanu zwierząt, ponad 96% Europejczyków odpowiedziało, że ważna i bardzo ważna. Również 86% polskich respondentów odpowiedziało na to pytanie podobnie. Na pytanie, czy uważasz, że dobrostan zwierząt powinien być jeszcze bardziej chroniony, a więc czy powinny być podwyższane standardy warunków utrzymania zwierząt i kontroli w tym zakresie, także około 82% obywateli Unii, w tym 77% polskich respondentów odpowiedziało, że tak. Zaś na pytanie, czy jesteś w stanie zapłacić więcej za produkty pochodzące z ferm dobrostanu, od 80 do 90% Holendrów, Szwedów, Norwegów, Finów odpowiedziało twierdząco, średnia w Unii to 59%, a w Polsce – 36%. To i tak dużo. Ale widać, że zależy to od finansowego poziomu życia społeczeństw.
Wiele rozwiniętych państw metkuje w tej chwili żywność pochodzenia zwierzęcego znakiem jakości dobrostanu. Zwierzęta mają więc lepsze warunki, ale jednocześnie ta żywność musi być droższa, bo wprowadzenie i utrzymanie takich warunków kosztuje. I tylko wtedy hodowcy są zainteresowani poprawą dobrostanu w swoich fermach.
W Polsce nie mamy żadnych takich znaków jakości, oczywiście za wyjątkiem oznakowania jaj. Z tym, że jaja nie są znakowane pod względem dobrostanu, tylko pod względem systemów utrzymania. Ale system utrzymania pozostaje w przypadku kur w ścisłym związku z dobrostanem, nie ma co do tego wątpliwości. Wierzę, że wprowadzanie certyfikatów żywności podnosi świadomość konsumentów. Widać to w przypadku oznakowania jaj. W tej chwili jest ogromny popyt na jaja od kur z wolnego chowu i chowu ściółkowego, chów bateryjny ulegnie z pewnością likwidacji.
Chciałbym utworzyć na UMK Ośrodek Certyfikacji Dobrostanu Zwierząt, skupiający ekspertów z całej Polski, którzy mieliby uprawnienia do opiniowania nadawania przez ministra rolnictwa hodowcom certyfikatu dobrostanu. Podjęte są już w tej sprawie pewne działania. W ramach projektu Urzędu Marszałkowskiego zakładającego powołanie Kujawsko-Pomorskiego Centrum Naukowo-Technologicznego im. prof. Jana Czochralskiego planowane jest utworzenie laboratorium badania żywności i dobrostanu zwierząt. Być może uda się nam wprowadzić polski lub regionalny certyfikat dobrostanu zwierząt jeszcze przed planowanym wprowadzeniem certyfikatu Unii Europejskiej.
– Dziękuję za rozmowę.