Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Dawne i współczesne oblicze medycyny weterynaryjnej

Zdjęcie ilustracyjne
fot. Andrzej Romański

Śledząc dzieje medycyny weterynaryjnej, nietrudno dostrzec jej pierwotny, głęboki związek z medycyną. Pierwsi lekarze w starożytności okazjonalnie trudnili się leczeniem zwierząt. Kodeks Hammurabiego przewidywał nagrodę za wyleczenie wołu w wysokości 1/6 przewidzianej za wyleczenie niewolnika. Podobnie mniej wynosiła kara za nieskuteczną terapię, zakończoną trwałym kalectwem lub śmiercią pacjenta. Pierwsze szpitale dla różnych gatunków zwierząt powstawały już ponad 2 tys. lat temu w Indiach, natomiast dla zwierząt z jakiegoś powodu wyróżnionych np. kotów czy bocianów – w czasach proroka Mahometa.

Początków weterynarii dopatrywać się można w okresach wojen i podbojów prowadzonych przez Aleksandra Wielkiego, którego konne, pancerne armie wymagały stałego serwisu w autoramencie kowali, później zaś ich bardziej uczonych nadzorców, określanych konowałami – mających dziś jednoznacznie pejoratywne zabarwienie. Jednemu nadzorcy podlegało wówczas kilkunastu kowali. Z tej grupy osób wywodził się słynny w czasach starożytnych Apsyrtos, uważany za patrona współczesnej weterynarii.

Tych rzeczywistych patronów weterynarii było zresztą więcej. W Grecji był nim mityczny Chiron, leczący ludzi i zwierzęta dotykiem, słynny nauczyciel greckich herosów. Chiron jest obecnie jednym ze znanych symboli weterynarii. W wiekach średnich dołączył do niego św. Franciszek – znany z uwiecznionego na obrazie „Kazania do ptaków”, pochylający się nad rzeszą tzw. braci mniejszych, czy późniejszy o dwa wieki św. Roch przedstawiany w towarzystwie psa i anioła. Tenże święty - popularnie zwany Roszkiem - przekuty w postać sympatycznego krasnala, zdobi jeden z wrocławskich skwerów przed największym wydziałem weterynaryjnym w Polsce.

Zapisy weterynaryjnych medykamentów i mikstur, a także sposobów leczenia zwierząt, znajdowano na przypisywanych Imhenotepowi zwojach papirusu z Kahun w Egipcie sprzed 4 tys. lat czy starożytnych manuskryptach Edwina Smitha, zabezpieczonych w lipskim Muzeum. W Polsce pierwsze fachowe instrukcje weterynaryjne pojawiły się w Statucie Wiślickim z 1347 roku, litografie przedstawiające upust krwi u konia w 1505 roku, pierwsze książki natomiast około 30 lat później.

            W okresie średniowiecza podstawowe zadania przyszłego lekarza weterynarii, dotąd blisko medyczne, uległy poszerzeniu. W Polsce pojawiła się profesja tutnarza (tzw. oglądacza) i sakarza (oceniającego zwierzęta przekazywane do uboju). Do urzędników tzw. lonheratu należał nadzór nad żywnością i tradycyjnymi targowiskami miejskimi oraz stanem sanitarnym miasta. Znaczenie tej służby w ciągu wieków systematycznie rosło do rozmiarów i uprawnień policji, podległej wysokim urzędnikom państwowym. Przyszli lekarze weterynarii oceniali drogi i szybkość szerzenia się zaraz, prowadzili rejestry zgonów. W Warszawie zasiadali w Urzędzie Burmistrza Powietrznego, w Toruniu - Punkty Toruńskiej z tzw. Burmistrzem Morowym. Na konieczność powołania niezależnej służby sanitarno- weterynaryjnej wskazywał już w XVI wieku Andrzej Frycz Modrzewski. Na początku XIX wieku powstaje Policja Medycynalna ze stanowiskami chirurgów i fizyków oraz strukturą organizacyjną zbliżoną do współczesnej weterynarii urzędowej.

Sam termin – lekarz weterynarii, a właściwie jak tego chce profesor Miodek – lekarz weterynaryjny – narodził się w Polsce w dziewiętnastym wieku. Jego odpowiednikami są w Rosji – ветеринарный врач, w Niemczech – Tierarzt – czyli dosłownie - lekarz zwierząt. Kraje anglosaskie przyjęły termin „veterinarian” lub po prostu „vets”, od którego u nas w kraju ukuto pojęcie „weterynarz”. Jest to powodem zdumiewających nieraz neologizmów w stylu „weterynarza powiatowego” czy „głównego weterynarza”, zamiast „powiatowego czy głównego lekarza weterynarii”.

W wieku XX głównym punktem zainteresowania były duże zwierzęta. Przed wojnami - konie – niezbędne w armiach, po wojnach odbudowa pogłowia i zapewnienie zdrowia zwierzętom gospodarskim. Stopniowo jednak – wartego prawdziwą fortunę konia pracującego - zastąpił koń sportowy, sympatyczną karmicielkę, dobrotliwą krasulę, wysokowydajna fabryka mleka, tłustą i wesołą domową świnkę – jej współczesny, szybko rosnący odpowiednik, koza (a w Polsce także owca) awansowały z grupy zwierząt gospodarskich do towarzyszących człowiekowi, drób natomiast z przyzagrodowych podwórek trafił do zamkniętych ferm nastawionych na masową produkcję taniego mięsa i jaj. Lekarz weterynarii z XIX-wiecznego omnibusa, zajmującego się wszystkimi gatunkami zwierząt, tak zresztą ciepło przedstawiony w książce Jemesa Herriota - „Wszystkie zwierzęta duże i małe”, zmienił zarówno swój profil zawodowy - bardziej ukierunkowany dziś na konkretne gatunki zwierząt - jak i zakres obowiązków. Stanęły przed nim nowe, zupełnie dotąd nieznane, zadania, wymuszane szybko zmieniającym się otoczeniem.

Masowy chów zwierząt to wyzwanie dotyczące ochrony zdrowia zwierząt. Niektóre choroby mają charakter globalny, wywołując wielomiliardowe straty, nie tylko wskutek konieczności wybijania setek tysięcy osobników, ale także konsekwencji ograniczenia lub zakazu handlu międzynarodowego. Dość przypomnieć aferę BSE, pomór, grypę ptasią, SARS, MERS, na mniejszą skalę zaś włośnicę. W tych przypadkach wymagana jest ścisła współpraca między lekarzami urzędowymi, lekarzami wolnej praktyki i przedstawicielami innych zawodów – hodowcami, rolnikami, leśnikami i myśliwymi nie tylko w wymiarze lokalnym, ale i globalnym.

Coraz szersza świadomość społeczna odnośnie ochrony i praw zwierząt, liczne odkrycia dowodzące uczuć wyższych u zwierząt, odczuwania strachu, bólu, dyskomfortu, cierpienia psychicznego i fizycznego wyznaczać zaczęło nowe standardy, stawiając lekarza weterynarii w roli arbitra. Oburzenie budzi podyktowane chęcią zysku – instrumentalne traktowanie zwierząt. W dobie Internetu świat obiegały zdjęcia z nieludzkiego chowu gęsi, nastawionego na produkcję stłuszczonych wątrób, cieląt hodowanych na tzw. białe mięso, wycieńczonych koni transportowanych z północy Europy do miejsca ich uboju we Włoszech czy informacje o cierpieniach i chorobach klonowanych zwierząt. Niepokój społeczności międzynarodowej wywołuje masowe stosowanie nie tylko w produkcji, ale i lecznictwie weterynaryjnym, często jednostronnie i w sposób nieuzasadniony - antybiotyków oraz hormonów oraz niepożądane skutki stosowania tych preparatów u ludzi i zwierząt. Współczesne mutanty drobnoustrojów z powodzeniem przeżywają działanie najsilniejszych antybiotyków. Świat obiegają informacje o licznych zatruciach produktami pochodzenia zwierzęcego, afery dioksynowe i in. Niewielkie pomyłki mają opłakane w skutkach konsekwencje. Dość dodać, że rocznie w krajach UE na zatrucia pokarmowe wywołane drobnoustrojami z rodzaju Salmonella choruje ponad 200 tys. osób. Podobnie rzecz się ma z campylobakteriozą. W tym miejscu należy przypomnieć, że weterynaria to nie tylko leczenie zwierząt, ale także, a może przede wszystkim, ochrona zdrowia publicznego. Nadzór nad pozyskiwaniem, produkcją surowców pochodzenia zwierzęcego jest zadaniem ważnym, bo chroniącym zdrowie całego społeczeństwa.

Współczesne czasy niosą szereg dalszych zagrożeń. Postępujące ocieplanie się klimatu przesunęło według oceanografów gorące strefy klimatyczne kilkaset kilometrów na północ, co stanowi wyzwanie dla współczesnej epidemiologii weterynaryjnej. W dotychczas chłodnych obszarach globu pojawiają się zwierzęta dotąd nie występujące. W sierpniu w Hesji odkryto gigantyczne afrykańskie pajęczaki przenoszące niebezpieczne choroby odzwierzęce. W 2005 roku wystąpiła na terenie Europy południowej choroba niebieskiego języka, której przenosiciela – meszkę z rodzaju Culicoides - „przewiało” do Europy z obszarów Maroka. Kilka lat temu pojawiła się choroba Schmallenberg objawiająca się u przeżuwaczy poronieniami lub narodzinami zdeformowanych płodów, której wirus jest swoistym mutantem genetycznym trzech wirusów egzotycznych. W ostatnich latach służby weterynaryjne naszego kraju walczą z afrykańskim pomorem świń.

Postępująca globalizacja, urbanizacja, stale rosnący handel międzynarodowy, niespotykana swoboda podróżowania to kolejne obszary zagrożeń i trudne do przeszacowania ryzyko szerzenia się chorób. Wraz z nimi pojawiają się egzotyczne choroby ludzi, a także pojawianie się chorób dawno nienotowanych w określonych obszarach świata. Ryzyko zakażeń zwiększa zmasowany chów zwierząt gospodarskich, lokowanie wielkich ferm w pobliżu naturalnych obszarów lasów, konieczność utylizacji odchodów i inne. Wymagają one od współczesnych lekarzy weterynarii nie tylko szerokiej wiedzy fachowej, ale konkretnych i dynamicznych zmian programów nauczania. Według Europejskiego Stowarzyszenia Lekarzy Weterynarii obszarami, które wymagać będą większego udziału lekarzy weterynarii, będą w najbliższej przyszłości dobrostan zwierząt rozumiany jako walka z cierpieniem i bólem zwierząt, ochrona zdrowia zwierząt głównie na drodze szczepień profilaktycznych oraz lecznictwo zwierząt małych i egzotycznych, które coraz częściej pojawiają się w naszych domach. Niesie to za sobą wiele problemów związanych z poznaniem schorzeń i leczenia zwierząt żyjących dotychczas wyłącznie w warunkach naturalnych.

Zmiana sposobu kształcenia, uwzględniająca współczesną wiedzę i standardy nauczania, nie opiera się już wyłącznie na kontaktach „face to face”, czyli z bezpośrednią obecnością i pod dyktando osoby prowadzącej zajęcia ze studentami. Coraz częściej na dużą skalę wykorzystywane są współczesne zdobycze techniczne, a wraz z ich zastosowaniem różne formy e-learningu, i-learningu, pracy z fantomami, imitatorami itp.

Z punktu widzenia weterynarii rok 2018 nie jest rokiem wyjątkowym. Mija nieokrągła 257. rocznica powołania pierwszej nowoczesnej szkoły weterynaryjnej w Lyonie, która staje się kompasem dla innych uniwersytetów, 195 lat od rozpoczęcia edukacji weterynaryjnej na Uniwersytecie w Wilnie, 96 lat od założenia Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie oraz 7 lat od Światowego Dnia Weterynarii.

            Co zatem nas wyróżnia? Lokalizacja zasadniczego trzonu weterynarii przy silnym uniwersytecie głównym, nawiązująca tym samym do zachodnioeuropejskiej tradycji. Wyróżnia nas bogata w symbolikę liczba „7”, jesteśmy bowiem siódmą z kolei weterynarią w kraju. Jesteśmy niespotykanym w kraju porozumieniem trzech uniwersytetów regionu – symbolem solidarności, jednomyślności i podziwu godnej wytrwałości w dążeniu do celu. Jesteśmy weterynarią elitarną, o małej liczbie studentów. We współczesnym świecie - odwołując się do statystyk europejskich i światowych - postęp generują nieduże wydziały weterynaryjne lokowane przy uniwersytetach leżących poza wielkimi aglomeracjami miejskimi. Dość wspomnieć wydziały weterynaryjne w Cambridge, Nottingham, Ghent i innych, mieszczące się w dziesiątce najlepszych tego rodzaju szkół w Europie. Tutejsza weterynaria powstaje wreszcie w roku szczególnym, w roku setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Odzyskanie niepodległości ma dla nas Polaków wyjątkowe, emocjonalne znaczenie. Ma też głębokie znaczenie dla toruńskiej kadry weterynaryjnej, która podobnie jak niegdyś rzesze pracowników Uniwersytetu Stefana Batorego, przybyłe tu z Wilna – uwierzyła w „genius loci” i uległa urokowi tego wyjątkowego miasta.

Zawarta w ulotce reklamowej naszej weterynarii sentencja, że „ruszamy z kopyta” stała się faktem…!


Jędrzej M. Jaśkowski

 

pozostałe wiadomości

galeria zdjęć

Click to zoom the picture. Click to zoom the picture. Click to zoom the picture.