Z dr. hab. Maciejem Wróblewskim, prof. UMK z Katedry Antropologii Literatury i Nowych Mediów Instytutu Literaturoznawstwa Wydziału Humanistycznego UMK rozmawia Winicjusz Schulz
– Pamiętasz pierwszą książkę Stanisława Lema, jaka trafiła w Twoje ręce? Kiedy to było – w szkole średniej, na studiach? I jakie były pierwsze wrażenia z lektury?
– Cóż, to dość trudne pytanie, bo mój ojciec, z wykształcenia fizyk, był i do tej pory jest zafascynowany pisarstwem Stanisława Lema. Jako dziecko pamiętam okładki dwutomowego wydania Fantastyki i futurologii, Powrotu z gwiazd (seria z jamnikiem z 1969 roku), no i zbiór Niezwyciężony z charakterystyczną, wówczas dla mnie intrygującą okładką Piotra Borowego. Jak pamiętam, właśnie Niezwyciężony był moją pierwszą kompletną lekturą Lema. W tym sensie kompletną, że mocno się w jej czasie zapalałem jako czytelnik. Przeżywałem walkę załogi „krążownika drugiej klasy” z inteligentną chmurą na planecie Regis III.
– Dziś powszechnie postrzega się Lema jako jednego z wielkich klasyków science fiction, wymienia go w gronie takich znakomitości jak Isaac Asimov, Philip K. Dick, Arthur C. Clarke czy Ray Bradbury. I nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej. Ale przecież początek dorosłej drogi życiowej Lema wcale tego nie zwiastował. Z wykształcenia lekarz, mający kontynuować rodzinne tradycje, próbuje sił na łamach czasopism, ale niekoniecznie w klimatach fantastycznych. Bywał też poetą...
– Tak, masz rację. Grono pisarzy fantastów dziś jest dużo szersze, bo wymienione nazwiska to tak zwana klasyka. Dodałbym tu jeszcze Rogera Zelaznego, choćby dlatego, że on pisarsko kooperował z Dickiem (wspólnie napisali dość dobrą postapokaliptyczną powieść Deus Irae). Lem startował jako poeta, który już wtedy – a więc w drugiej połowie lat 40. – kierował się ku sprawom, nazwijmy to, kosmicznym. Liryka mu chyba nie odpowiadała jako strategia nazbyt osobista, wymagająca konfesyjnego tonu. Ostatecznie wybrał prozę. To może i dobrze dla polskiej powojennej literatury. W 1954 roku ukazał się jego pierwszy debiutancki tom opowiadań o wymownym tytule Sezam. Wchodzące w jego skład teksty są niezłe, ale pisarz nie chciał, by je wznawiano.
– I jeszcze na dodatek ta wszechobecna poetyka realizmu socjalistycznego. Kto w tamtych czasach chce publikować musi się dostosować. Po latach Lem się tego wstydzi. Nawet blokuje wznowienia wczesnych utworów.
– No właśnie. Zapewne decyzja o pisaniu i publikowaniu w okresie polskiego socrealizmu była dla Lema – mającego wówczas trochę ponad 30 lat – sprawą bardziej artystyczną niż jakąkolwiek deklaracją polityczną. Przecież jednak pisarz to nie tylko „wytwórca słowa”, ale także osoba potrafiąca krytycznie odnieść się do swoich działań. Z pewnością Lem to potrafił.
– Przychodzi mi do głowy dość przekorne pytanie: czy przynajmniej po części Lema – klasyka science fiction nie zawdzięczamy... komunistom? Może w tamtych szarych i mrocznych czasach ucieczka w fantastykę dawała pewien komfort i swobodę?
– Cóż, jak się czyta korespondencję Lema z Mrożkiem (1965 – 1982) łatwo zauważyć różnicę nie tylko w statusie materialnym obu znakomitych pisarzy, ale także stosunek do własnej twórczości, a także popularność wśród masowego czytelnika. Lem w jednym z listów do Mrożka pisze właśnie o tym, że tworzy dla masowego odbiorcy. To przynosi mu tantiemy. Jest hołubiony w Związku Radzieckim, w NRD, ale także w RFN czy w Austrii, w której w latach 80. przebywał na leczeniu. Nie powiedziałbym, że ówczesne władze komunistyczne wpłynęły na twórczość Lema, ale był on jednym z tych twórców, którzy publikowali – mimo obowiązującej cenzury – wyjeżdżali za granicę. Jednym słowem to, co dziś jest oczywistością, w czasach PRL było przywilejem. Lem chyba był ponad tym wszystkim, potrafił – dzięki swojej nieprzeciętnej inteligencji – zmylić trop cenzury, przemycić treści, powiedzmy, krytycznie odnoszące się do rządów autorytarnych. Tak przecież jest w powieści Eden z 1958 roku, w której Lem opisuje system totalitarny... gdzieś w przestrzeni kosmicznej...
– Z drugiej jednak strony wybór fantastyki naukowej mocno odcinał dostęp do literackiej nobilitacji. Tę dziedzinę jednoznacznie kwalifikowano jako literaturę popularną, obok m.in. powieści kryminalnej, romansu, horroru. Czyli tu raczej Lem utrudnił sobie życie?
– Tego już wiedzieć nie będziemy. Lem doskonale realizował się jako pisarz fantasta, ale zarazem bardzo celnie „punktował” człowieka i jego wytwory, w tym naukę. Zdaje się, że wciąż powtarzał – a szczególnie widać to w powieściach Katar i Śledztwo – „Nic pewnego na tym świecie”. Otacza nas chaos, a my – jako ludzie – pływamy w „Prigożinowskiej zupie”. Całą twórczość Lema postrzegam właśnie jako narrację sceptyczną o możliwościach człowieka i wartości nauki. Znakomicie widać to we wspomnianym Katarze. Dlaczego zagraniczni klienci zakładu balneologicznego w Neapolu nagle kończą życie? Astronauta Adams próbuje to rozwikłać jak detektyw. Ale nic z tego nie wychodzi. Ciemność, ciemność, wciąż ciemność.
– Gdy patrzy się na całą twórczość Lema to widać wyraźnie wiele jej nurtów. Są zabawy gatunkami i humorem (także słownym) np. w Bajkach robotów, Cyberiadzie...
– Oczywiście. Dowcip, humor to nieodłączni bracia Lemowego sceptycyzmu. Dzięki temu można zachować w pisarstwie równowagę i nie popadać w skrajny pesymizm. Zresztą Lem prywatnie kochał życie, pasjonował się motoryzacją, miał słabość do jedzenia, dużo podróżował, spotykał się z czytelnikami. Znakomicie widać Lemowy humor i w Bajkach robotów, ale przede wszystkim w Dziennikach gwiazdowych, w których – wedle słów Astrala Sternu Tarantogi – Ijon Tichy to postać wybitna i jawi się jako znakomity przykład słynnego „gwiazdokrążcy”. Ale pod powierzchnią zdarzeń w swej istocie humorystycznych, obecnych także w Bajkach robotów, jest niemało gier intertekstualnych z europejską i światową kulturą.
– Obłok Magellana, Eden, Opowieści o pilocie Pirxie to niemal złoty środek science fiction...
– Zapewne tak jest, gdyż Lem pokazuje nam autorską wizję przestrzeni kosmicznej. Tu warto dorzucić wspomniany tekst Niezwyciężony. Lata 50. i 60. zeszłego wieku rzeczywiście były złotą erą fantastyki naukowej choćby dlatego, że przecież pod koniec lat 60. ludzie przeżywali lądowanie Amerykanów na Księżycu. To wydarzenie rozpalało wyobraźnię na całym świecie. Lem doskonale wpisał się w oczekiwania czytelników, którzy chcieli po prostu wiedzieć, czy TAM (w odległym Kosmosie) ktoś JEST? Co zrobić, by nawiązać z nim kontakt? Lem, jak wiadomo, był sceptyczny wobec faktu, że jest jakaś odległa planeta, na której znajdują się istoty podobne do nas. Co innego powieści fantastycznonaukowe.
– Powrót z gwiazd i przede wszystkim Solaris to wręcz powieści psychologiczne, tyle że w scenerii kosmosu...
– Można tak to ująć, choć niemal we wszystkich swoich utworach Lem umiejętnie psychologizuje, potrafi pogłębić wizerunek danej postaci. Można dostrzec pewne związki fabularne między obiema powieściami, związki, które są psychologicznymi jądrami. Zarówno Hal Bregg (Powrót z gwiazd), jak i Kelvin (Solaris) próbują uporać się ze swoją przeszłością i jakoś ją zrozumieć. W obu tekstach pojawiają się kobiety, które odgrywają niemałą rolę w życiu mężczyzn „po przejściach”. Ponadto w powieściach pojawia się wspólny mianownik, mianowicie – niezrozumienie... Nie tyle człowiek jest winien, ale, że się tak wyrażę, mózg człowieczy, rejestrujący fakty rzeczywiste w osobliwy sposób, to znaczy niezależnie od woli istoty ludzkiej.
– Są także dzieła dziwne, chyba rzadko czytane, raczej traktowane jako literackie zabawy konwencją. Mam na myśli Doskonałą próżnię, czyli recenzje książek, których... nie ma, Wielkość urojoną – wstępy do dzieł również nieistniejących. To był przejaw znudzenia Lema klasycznymi tematami science fiction? A może próba dosłownego potraktowania nazwy tej dziedziny literatury: fantastyka naukowa. Skoro naukowa to może dotyczyć fantazji w każdej dziedzinie nauki, a nie tylko podróży kosmicznych, odległych planet?
– Doskonała próżnia to zbiór apokryfów, wstępów do nieistniejących książek. Tak to można prostodusznie ująć. Ale sądzę, że nie w tym rzecz, iż Lem literacko eksperymentował, iż Lem przekroczył linię fabularności i dosłowności. Jak bowiem pisać o czymś, co nie istnieje? Nie istnieje w katalogu bibliotecznym pod Lemowym tytułem, ale figuruje w bibliotece pod innym tytułem. Poniekąd Doskonała próżnia wpisuje się w prozę postmodernistyczną dziś z powodzeniem uprawianą choćby przez Juliana Barnesa, autora takich znakomitych powieści, jak Anglia, Anglia czy Mężczyzna w czerwonym płaszczu. Barnes nie posługuje się konwencją SF, ale umiejętnie przekracza zastane granice powieściowe czy, ogólnie rzecz ujmując, literackie. To samo w latach 70. robił Lem, gdy weźmiemy pod uwagę Doskonałą próżnię, która jest dla mnie opowieścią o europejskiej kulturze, a nie tylko eksperymentem.
– Mamy też, choć niewiele, przykłady literackich wypraw Lema w świat realny, choćby autobiograficzny Wysoki Zamek.
– Tak. To prawda. Ale należy być ostrożnym w przypisywaniu temu tekstowi cech autobiograficznych. Lem we wstępie do tej książki w ten właśnie, autobiograficzny, sposób ustawia narrację. Dla mnie jednak to kolejna „niesamowita” opowieść Lema, w której pojawia się Staś Lem, biegający po ulicach Lwowa, kartkujący ojcowskie encyklopedie medyczne, zachwycający się ludzkim szkieletem i mający osobliwe przypadki doświadczania „monstrualności”.
– Jest w tym nurcie także Śledztwo, choć tylko pozornie. Niby sprawa kryminalna, ale z fantastycznonaukowymi podtekstami.
– Tak, masz rację. Porucznik Gregory musi rozwikłać sprawę „ruszających się” zwłok pozostawionych w prowincjonalnych, cmentarnych kostnicach. Jak prowincja (w tym wypadku angielska), to mogą się dziać różne rzeczy. Nawet tak niesamowite, jak „energiczne trupy”. W tej powieści wątek śledczy, moim zdaniem, to dodatek do ciekawego portretu psychologicznego młodego porucznika Gregory’ego.
– No wreszcie jest też Lem – publicysta. Summa technologiae, Filozofia przypadku, Fantastyka i futurologia. To chyba znów raczej elitarna twórczość, po którą przeciętny miłośnik science fiction raczej nie sięga?
– To prawda. Zarazem te teksty, moim zdaniem, zestarzały się najszybciej. Także jego literackie krytyki, jak choćby na temat arcypowieści Tomasza Manna Doktor Faustus. Warto niemniej czasem sięgać po wymienione książki, by w nich szukać źródeł fabularnych pomysłów Lema. To pisarz konsekwentny, mimo że na wielu polach literackich i okołoliterackich był aktywny.
– Raz po raz wyłamująca się z klasycznych ram fantastyki naukowej twórczość Lema nie ułatwiła mu drogi do świata filmu. Wyjątkiem mogą być ekranizacje Solaris.
– Nie jestem pewien, czy tak jest. Zapewne masz na myśli Solaris z 2002 roku z kreacją G. Clooneya. Może jest tak, że świetna proza tylko niekiedy może być dobrze przełożona na język filmu? Tego nie wiem. A przecież film Test pilota Pirxa (1978) w reżyserii Marka Piestraka oparty na Opowieściach o pilocie Pirxie zdobył nagrodę Złoty Asteroid na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Fantastycznych w Trieście w 1979 roku, dystansując, ni mniej ni więcej, obraz Ridleya Scotta Ósmy – obcy pasażer Nostromo. Godnym polecenia jest spektakl Teatru Telewizji na podstawie powieści Śledztwo w reżyserii Waldemara Krzystka ze znakomitymi kreacjami Mariusza Bonaszewskiego oraz Mariusza Benoita.
– Nie miał też Lem specjalnego szczęścia do Ameryki postrzeganej jako najważniejszy rynek fantastyki. A mimo to w pewnym momencie był i tak najbardziej poczytnym w świecie nieanglojęzycznym pisarzem science fiction. Dziesiątki milionów egzemplarzy sprzedanych książek – to robi wrażenie.
– To sprawa promocji i zrozumienia dla specyficznych, jak na europejskie warunki, mechanizmów rządzących amerykańskim rynkiem książki. Nie wiem, czy Lemowi jakoś szczególnie zależało na Ameryce jako głównym audytorium. Miał raczej krytyczny stosunek do Zachodu, a także uprawianego tam pisarstwa fantastycznego.
– Podziwia się Lema także za iście prorocze wizje przyszłości. Wirtualna rzeczywistość, fake news, smartfon, druk 3D to tylko niektóre z wielu przykładów. Wielkość Lema wykracza chyba znacznie poza literaturę?
– Masz rację. Postrzega się Lema jako wizjonera. Najlepiej świadczy o tym główny tytuł wywiadu-rzeki Tako rzecze Lem Stanisława Beresia. Widzę to trochę inaczej. To znaczy w typowo polski sposób ujawniamy swoje kompleksy i leczymy je za pomocą jakiegoś nietuzinkowego artysty. Niewiele w sumie wynika z tego, że Lem do tkanki fabularnej swoich utworów implementował określone „techniczne” rozwiązania. To był człowiek uwrażliwiony na sprawy techniczne. Wykorzystał tę swoją wrażliwość i „zaprojektował” przedmioty czy zjawiska technologiczne, które po kilkudziesięciu latach pojawiły się w naszej rzeczywistości. Nie nazwałbym tego wizjonerstwem.
– Gdybyś miał w 100-lecie jego urodzin spojrzeć na dorobek Lema – co z tego dorobku najlepiej przetrwało próbę czasu?
– Pytanie nie jest łatwe. Odpowiem, jak w roku 2010 odpowiedziałem Stanisławowi Beresiowi, który pytał mnie o to, co w Lemie cenię najbardziej. Wówczas odpowiedziałem – styl, język i umiejętność poezjowania w niedostrzegalny niemal dla czytelnika sposób. W tym tkwi jego mistrzostwo. W jednym ze swoich tekstów, w którym analizowałem znakomite opowiadanie Maska, zestawiałem Lema z Gombrowiczem. To dwie różne galaktyki, ale na moje oko mają zbliżoną strukturę.
– Zaczęliśmy naszą rozmowę od Twojej pierwszej lektury Lema. A jaka jest ta ulubiona, najbardziej przez Ciebie ceniona?
– Najpierw idzie opowiadanie Maska, a potem zaraz podąża za nią Niezwyciężony. To zapewne efekt wpływu dzieciństwa na moje dorosłe życie. Kilka dni temu po raz kolejny sięgnąłem po ten utwór. Okazało się, że przez trzy godziny byłem z Rohanem i jego kolegami na Regis III.
– Dziękuję za rozmowę.