Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Kopernik na antypodach

Zdjęcie ilustracyjne
Zespół badawczy z UMK: Jolanta Czuczko, Karolina Komsta-Sławińska i Mirosław Wachowiak fot. Madelyn R. Perez

Z dr Jolantą Czuczko i mgr Karoliną Komstą-Sławińską rozmawia dr Ewa Walusiak-Bednarek

Jak nawiązuje się tak niezwykłą współpracę?

Karolina Komsta-Sławińska – Kluczową rolę odegrali tu pracownicy ambasady polskiej na Filipinach, w szczególności Jarosław Szczepankiewicz, chargé d’affaires, oraz Anna Krzak-Danel, minister counselor. Gdy dowiedzieli się, że Biblioteka Uniwersytetu Świętego Tomasza w Manili ma w zbiorach pierwsze wydanie De revolutionibus, zwrócili się do polskiego rządu o wskazanie instytucji, która mogłaby współpracować przy konserwacji dzieła. Nie znamy szczegółów, wiemy tylko, że ktoś wskazał nasz Uniwersytet. Potem już pracownicy ambasady kontaktowali się bezpośrednio z naszą katedrą.

Jolanta Czuczko – Tak się złożyło, że zbliżał się ważny rok – 550. rocznica urodzin Mikołaja Kopernika. Propozycja nawiązania współpracy wydawała nam się bardzo interesująca. Wszystko zaczęło się od Kopernika, ale od tej pory zadziało się też wiele innych rzeczy; nawiązaliśmy współpracę z dwoma filipińskimi uniwersytetami, zamierzamy współpracować też przy innych zabytkach i w innych wymiarach, na przykład dydaktycznym.

– Jak wyglądały badania księgi?

KK S – Wykonałyśmy fotografie dzieła w świetle widzialnym. Głównie po to, by zarejestrować obecny stan jego zachowania. Sfotografowałyśmy całość obiektu z różnych perspektyw oraz rozmaite detale. Zrobiłyśmy także fotografie w świetle przechodzącym. Pozwala to zarejestrować znaki wodne w papierze, dzięki którym można go scharakteryzować i zidentyfikować.

Cz – Ambasada zwróciła się do nas z prośbą o konserwację-restaurację dzieła. Jednak nasz toruński proces restauracji-konserwacji jest złożony i długi. Kształcimy się na kierunku akademickim, studia trwają sześć lat. Tyle co studia lekarskie! Nasze podejście do starodruków jest wielopłaszczyznowe. Nie przechodzimy od razu do konkretnych zabiegów konserwatorskich. Najpierw musimy postawić diagnozę. Im mamy więcej czasu i możliwości, tym diagnoza jest lepsza. Musimy zabytek jak najlepiej rozpoznać. Zabytek i jego historię. Autentyczność, wszystkie elementy; zarówno pierwotne, jak i wtórne.

Wreszcie – stan zachowania, czyli to, co jest w nim problem pod względem konserwatorskim. Zastanawiamy się, co stanowi jego słaby punkt, a co, być może, nieco mocniejszy. Element po elemencie. Książka, w formie kodeksu, jest złożoną konstrukcją. To nie tylko pojedyncze arkusze papieru. To coś, co miało w określony sposób działać. Swoiste urządzenie. Wszystkie elementy tego urządzenia musimy ocenić, uznać, w jakim stopniu są zachowane.

– Czyli istotny może być na przykład także rodzaj nici zszywających kartki?

JCz – Tak! Właśnie! To wszystko – kapitałki, oprawa, obleczenie, okładziny – wszystkie te elementy oceniamy. Oczywiście ważna jest też treść, ale raczej pod względem, czy jest tam tylko treść pierwotna, czy też może są jakieś adnotacje, pieczęci własnościowe, ekslibrysy, wykreślenia, korekty. Szukamy śladów zniszczeń, ale też napraw, które mogą być zarówno udane, jak i nie. To wszystko mówi o charakterze zabytku. Istotne jest też, czy księga była przeoprawiona. Księgi, zwłaszcza wiekowe, miały przecież swoje losy, różnych właścicieli. Oprawy się niszczyły i były naprawiane lub wymieniane.

Wszystko to musimy ocenić i stworzyć dla księgi oś czasu, na której wszystkie te zmiany umieszczamy. Na takiej osi punkt 0 to oczywiście moment wydruku. Wówczas księga jest w oprawie wydawniczej. Nabywca decyduje o okładce, bogatszej bądź skromniejszej. Bardziej użytecznej lub mniej. Zdarza się, że księga funkcjonuje przez lata bez oprawy. A potem na przykład nowy właściciel decyduje, że coś trzeba zmienić. Traktujemy książki holistycznie. Wszystko, co jest w danym egzemplarzu, ma ogromną wartość. Paradoksalnie – poza samą treścią. Ona nie jest dla nas aż tak istotna, gdyż niejednokrotnie mamy do niej dostęp w innych zachowanych egzemplarzach oraz w wersjach zdigitalizowanych. Ważniejsza jest materia zabytkowa oraz wartości, jakich ona może by nośnikiem; takie jak wartość emocjonalna, historyczna, naukowa itp.

– Co już wiecie o tym konkretnym egzemplarzu De revolutionibus?

JCz – Stale dowiadujemy się czegoś nowego. Wcześniej liczyłyśmy na to, że księga jest wstępnie opracowana i materiały zostaną nam dostarczone do Torunia przed lotem na Filipiny. Tak z reguły jest w Europie. Większość pierwszych wydań De revolutionibus (choć nie wszystkie) jest szerzej opisana. Często opiekunowie mają świadomość, iż są to cenne zabytki i starają się je właściwie rozpoznać, analizować. Na Filipinach jest nieco inaczej. Przekonanie o unikatowości zabytku jest, ale funkcjonują inne zwyczaje, inne rytuały, także dotyczące nawiązywania współpracy naukowej. Trzeba to wszystko uwzględnić, żeby współpraca była efektywna. Myślałyśmy, że zanim tam pojedziemy, wcześniej będziemy mogły się dokładnie przygotować. Dostałyśmy pewne informacje, ale dopiero w trakcie lotu!

KK S – A kolejne jeszcze później, dopiero wtedy, gdy się poznaliśmy, gdy zdobyłyśmy zaufanie Filipińczyków. Dopiero wtedy wskazano nam literaturę, która powstała na temat dzieła. Ale i tak czeka nas sporo pracy, bo opracowania są bardzo wstępne, nie pod kątem przyszłej konserwacji. Nie ma na przykład opisu techniki wykonania tego obiektu. Do tej pory skupiano się tylko na odręcznych adnotacjach. Ale wiemy, kto był jej pierwotnym właścicielem i w jakich miejscach sporządził jakie adnotacje. Wiemy również, jak księga na Filipiny trafiła. To wszystko zostało opisane.

– Jak zatem księga na Filipiny trafiła?

KK S – Księga stała się częścią zbiorów Biblioteki Pontyfikalnego Uniwersytetu Św. Tomasza bardzo wcześnie. Właściwie zaraz po utworzeniu uniwersytetu i biblioteki w 1611 roku. Od tej pory książka nieprzerwanie jest własnością Uniwersytetu. Ale raz zmieniła lokalizację. Po II wojnie światowej lokalizację zmienił cały uniwersytet. Pierwotnym właścicielem egzemplarza był Hiszpan – Hernando de los Ríos Coronel. Hernando przypłynął z książką do Manili. Był żeglarzem, żołnierzem, prawnikiem, administratorem, nawigatorem, matematykiem, kartografem i duchownym!

– Wszechstronność godna Kopernika.

KK S – Tak. Poza tym lubił eksperymentować. To zresztą było charakterystyczne dla przełomu XVI i XVII wieku. Hernando porównywał zapiski, karty nawigacyjne, dostosowywał narzędzia, które mu pozwalały nawigować, porównywał to z obserwacjami nieba, a książka Kopernika była pomocna w tych eksperymentach. Pozwalała zwiększyć skuteczność ówczesnych metod nawigacyjnych. Dlatego też trafiła do Manili. W całej niemal Europie była wpisana na Indeks Ksiąg Zakazanych, ale były wyjątki. Na przykład Hiszpania właśnie, z tego właśnie powodu, czyli użyteczności dla żeglarzy. Dobra nawigacja była dla Hiszpanii wartością strategiczną. Hernando podróżował po całym świecie, był między innymi w Meksyku czy w Chinach. Sporządził też szereg map.

JCz – No i był dominikaninem, a to właśnie dominikanie założyli w Manili uniwersytet.

– Hernando podarował swój egzemplarz De revolutionibus uniwersytetowi?

JCz – Nie tylko De revolutionibus. Cały szereg innych ksiąg. To w tych czasach było dość typowe. Uniwersytet na początku był collegem dla księży. Szybko jednak zaczął się rozrastać o kolejne kierunki. Jego założyciele byli jednocześnie donatorami. Podobnie jest tam do tej pory. Absolwenci na przykład często przekazują swoje kolekcje bibliotece. Oglądałyśmy inne księgi podarowane przez Hernanda. Chciałyśmy zobaczyć, czy są tak samo oprawione, czy mają takie same elementy.

KK S – Bardzo istotne jest dla nas, gdzie książka została oprawiona. Podczas analizy zobaczyłyśmy, że oprawa była zmieniana. Książka była przeoprawiona. Chciałyśmy sprawdzić, czy pozostałe woluminy księgozbioru Hernanda wykazują cechy wskazujące na wspólny warsztat introligatorski.

– Dobrze rozumiem, że wówczas wydawano książki bez opraw?

JCz – Tak, oprawy były bardzo drogie. Ktoś kupował książkę i dopiero wtedy ją oprawiał lub też nie.

KK S – Dlatego mamy do czynienia z taką różnorodnością egzemplarzy. Każdy jest praktycznie inny. Funkcjonowały warsztaty wiodące, jednak wybór introligatora zależał od możliwości finansowych właściciela, upodobań i aktualnych trendów.

– W tym wypadku nie mamy jednak pierwotnej oprawy?

JCz – Najprawdopodobniej nie, stale jednak szukamy argumentów.

KK S – Księga na pewno była przeoprawiona, ale nie wiemy, czy zmieniono pierwotną oprawę na całkowicie nową, czy też starą w jakiś sposób dostosowano. Wiemy za to, że przebyła daleką drogę. Wiemy też, że atlasy i inne księgi przewożone wówczas drogą morską miały oprawy miękkie. Po prostu dlatego, że były one lżejsze i wygodniejsze w codziennym użytkowaniu. Obecnie książka wyposażona jest w sztywną oprawę tekturową obleczoną w pergamin. Dlatego właśnie możemy przypuszczać, że po podróży została zmieniona.

JCz – To jest praca detektywistyczna. Nie zawsze wszystko uda się stwierdzić. Mamy jakieś dane, analizujemy je i czasami można potwierdzić, że oprawa jest wtórna czy pierwotna, a czasami nie. Budujemy pole argumentów i zbieramy dane przydatne także badaczom innych dyscyplin.

KK S – Być może na Filipinach ówcześnie funkcjonował miejscowy warsztat introligatorski. Jest to bardzo ciekawa kwestia, być może dalsza analiza pozostałych książek z księgozbioru biblioteki pozwoli pogłębić naszą wiedzę w tym obszarze. Obecnie na świecie odnotowanych jest około dwustu egzemplarzy pierwszego wydania De revolutionibus. Pod pewnymi względami jest to ta sama książka, ale pod wieloma każda jest odmienna, każda w inny sposób oprawiona, każda z innymi nawarstwieniami. Staramy się wskazać jak najwięcej cech indywidualnych egzemplarza filipińskiego.

– W jakim on jest stanie?

JCz – Zobaczyłyśmy go dopiero po trzech dniach pobytu na Filipinach, po wielu oficjalnych spotkaniach, zwiedzaniu, oglądaniu jego zdjęć. I na początku przeraziłyśmy się. Trzeba mieć świadomość, że jakość ówcześnie wydawanych książek była bardzo dobra. Jakość kart wynikała z doskonałej jakości papieru ręcznie czerpanego, szmacianego. Mógł on nadal spełniać wymogi wytrzymałościowe nawet przy intensywnym użytkowaniu woluminu. Uznajemy, że jest to papier trwały. W przeciwieństwie do niego uznaje się za znacznie jakościowo gorszy papier produkowany masowo, maszynowo w XIX wieku – tzw. kwaśny papier. Ten bardzo szybko się starzeje i żółknie. Łańcuchy celulozy, podstawowego budulca każdego włókna papierowego, skracają się poprzez kwaśną hydrolizę. W efekcie papier jest bardzo kruchy. Przy każdym dotknięciu łamie się, powstają przedarcia.

Dla wielu książek i gazet XIX-wiecznych jest to zjawisko powszechne. To problem globalny i znajduje odzwierciedlenie w licznych projektach badawczych, które mają przeciwdziałać utracie tej części dziedzictwa kulturowego. Starszy papier powinien być w gorszej kondycji, jednak jego wysoka jakość pozwala na zachowanie dzieła w lepszym stanie do naszych czasów. Jest po prostu bardziej trwały.

Z filipińskim egzemplarzem De revolutionibus jest zupełnie inaczej. Papier jest pożółkły, kwaśny, z typowymi dla takiego klimatu uszkodzeniami przez owady. Występują też uszkodzenia mikrobiologiczne, prawdopodobnie spowodowane przez grzyby pleśniowe. To też próbujemy diagnozować.

Musimy mieć pewność, czy te mikroorganizmy są nadal aktywne, czy też nie. Musimy ocenić, w jakim stopniu zniszczyły egzemplarz. Ponadto w bloku książki występują też naprawy, które nie spełniają już swojej funkcji. W rezultacie manipulacja kartami, nawet ostrożne ich przekładanie powoduje progresję zniszczeń. Niemniej jednak blok woluminu jest nadal spójny, zintegrowany z okładkami. I to jest cenne. Równocześnie zbyt ścisłe zszycie składek utrudnia dostęp do całości strony. Kruche karty przy przekładaniu wyłamują się i ulegają kolejnym uszkodzeniom.

KK S – Papier wymaga interwencji. Jest strukturalnie bardzo osłabiony.

JCz – Z naszej perspektywy to jest kluczowy problem. Mimo, że z zewnątrz książka wydaje się w dobrym stanie zachowania, to wnętrze stopniowo ulega daleko idącej destrukcji.

KK S – Wstępna ocena obiektu opierała się głównie na obserwacji oprawy i dlatego przez właściciela skategoryzowana została jako „w dobrym stanie zachowania”. Musimy zmienić nasz punkt widzenia. Znamy stan zachowania wielu dzieł Kopernika w Polsce i w Europie, automatycznie porównujemy go ze stanem filipińskiego egzemplarza. Nasza pierwsza myśl była taka, że książka jest w bardzo złym stanie. Jednak po kilku dniach pracy, poprosiłyśmy o możliwość zobaczenia innych obiektów, żeby je porównać z De revolutionibus. Okazało się, że książka Kopernika nie jest w tak złym stanie, jak wiele innych książek w bibliotece. Widać, że egzemplarz był chroniony. Był traktowany jako cenny zabytek w zbiorach. Wpływ na stan zachowania miał klimat, w którym się znajduje, a także jego trudne losy. Manila podczas drugiej wojny światowej była po Warszawie najbardziej zniszczonym miastem na świecie. Dzielnica, w której mieścił się pierwotnie Uniwersytet Świętego Tomasza, została zbombardowana i niemal całkowicie zrujnowana. Książki podczas wojny były przechowywane w metalowych skrzyniach, co uchroniło je przed zniszczeniem, ale w tym klimacie przyczyniło się do innych uszkodzeń.

– Chodzi o wysoką temperaturę i wysoką wilgotność?

KK S – Tak, są tam skrajne wartości zarówno temperatury, jak i wilgotności. Na Filipinach jest klimat subtropikalny.

JCz – Ale w grę wchodzą też zanieczyszczenia. O tym rzadko się myśli, ale to też wpływa na stan zachowania książek. Papier, podłoża pergaminowe, tekturowe okładziny – wszystko to działa jak filtr w odkurzaczu. Wchłania każde zanieczyszczenie. A przy wahaniach temperatury reakcje zachodzą bardzo szybko.

KK S – To się przekłada na wygląd książek. Niektóre są jakby spopielałe. Tak skrajne warunki otoczenia znacząco przyspieszają procesy starzeniowe wszystkich elementów składowych książek. W efekcie większość z nich jest w katastrofalnym stanie zachowania, niemal rozpada się w rękach. Nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że wilgotność powietrza w porze deszczowej osiąga nawet 100%, przy równocześnie wysokich temperaturach. Dodatkowo powodzie w Manili to częste zjawisko.

JCz – Z tym że wody po kostki Filipińczycy nie nazywają powodzią, nazywają „zalewaniem”. My sobie tego nie potrafimy wyobrazić.

KK S – Gdy woda sięga do kostek, Uniwersytet działa normalnie. Musi być prawdziwa powódź, żeby zajęcia zostały odwołane. Ale wracając do książek, niekorzystana jest też dla nich aktywność wulkaniczna. Często zdarzają się tam erupcje i trzęsienia ziemi.

JCz – Tak więc to nie jeden czynnik wpływa na stan zachowania ksiąg, ale wiele naraz. Czynniki biologiczne i mikrobiologiczne w takich warunkach mogą być niszczące w błyskawicznym tempie. Bakterie mogą zniszczyć pergamin nawet w dwa tygodnie. W papierze procesy te zachodzą nieco wolniej, ale są to zmiany nieodwracalne. Wydaje się w tej chwili, że mikroorganizmy w naszym egzemplarzu nie są już aktywne. Ale jeszcze muszą to potwierdzić nasi i filipińscy mikrobiolodzy.

Trzeba zaznaczyć, że obecnie książka przechowywana jest w stosunkowo stabilnych warunkach klimatycznych, które nie pozwalają na rozwój tych organizmów. To jest jedna z kluczowych rzeczy, którą chciałyśmy stwierdzić – czy trzeba działać natychmiast. Na procesy chemiczne można spokojnie znaleźć rozwiązanie, ale w przypadku mikrobów trzeba by było reagować szybko. Nie mogłyśmy do Manili zabrać naszego centrum badawczego. W ostatniej chwili wyrzuciłam z podręcznego bagażu grubościomierz, bo bałam się, że na lotnisku pomyślą, że to pistolet. Wzięłyśmy tylko podstawowe rzeczy i korzystałyśmy ze sprzętu Filipińczyków. Jednak w Toruniu jest znacznie lepsze zaplecze badawcze. Miałyśmy pomysł, żeby sprowadzić egzemplarz tutaj. Znacznie ułatwiłoby to nam zadanie. Ale koszty ubezpieczenia okazały się zbyt duże, poza tym Filipińczycy stali na stanowisku, że lepiej egzemplarza nie wywozić.

Dla nas jest to zupełnie nowa sytuacja. Nigdy nie pracowałyśmy w takich tropikalnych warunkach, nigdy z papierem szesnastowiecznym w tak złym stanie zachowania. Pomimo stopnia zaawansowania zniszczeń kart chcemy przekonać Filipińczyków do próby podjęcia  konserwacji-restauracji in situ – bez rozszywania bloku woluminu. Jest to droga trudniejsza, ale pozwoli zachować więcej cech indywidualnych filipińskiego egzemplarza, jego unikatowość. Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu nagminnie karty się rozszywało, naprawiało, na przykład odkwaszało czy dezynfekowało, wzmacniało i na nowo zszywało. Teraz postępujemy inaczej.

– Bo to wszystko stanowi wartość.

JCz – Tak, nie chcemy niszczyć historii tego egzemplarza, nawet nieumiejętnych napraw. Oczywiście jeśli te naprawy nie szkodzą, jeśli działają.

KK S – To nie są współczesne naprawy. To są naprawy z przeszłości.

JCz – Dla nas wszystko to ma wartość. Filipińczycy jednak mają trochę inne, bardziej tradycyjne podejście. Konserwują w sposób totalny, ingerencyjny. A więc nie tylko musimy opracować szczegółowy program, musimy także przekonać Filipińczyków do jego sensowności. To nie jest prosta sprawa, tym bardziej że metody, które proponujemy, są trudniejsze i bardziej czasochłonne. Nasze zadanie jest niełatwe, ale to też czyni współpracę tak ciekawą. Uczymy się siebie wzajemnie.

– Czy na egzemplarzu są jakieś ciekawe nawarstwienia?

JCz – Jest znamienny dopisek na karcie tytułowej o tym, że księga pochodzi z kolekcji Hernanda de los Ríos Coronela. Takie same adnotacje, tym samym charakterem pisma i podobnym atramentem występują w innych podarowanych przez niego książkach. Wstępnie badałyśmy atramenty, ponieważ rodzaj i stan zachowania determinuje procedury konserwatorskie. Wyróżniłyśmy atramenty występujące w obrębie marginalnych dopisków na kartach bloku, wpisu własnościowego na karcie tytułowej oraz charakterystycznego, ozdobnego napisu na grzbiecie oprawy. Widać, że z tej książki ktoś naprawdę korzystał. Nasze biblioteki są pełne książek, które nigdy nie zostały otwarte. Z nią jest inaczej.

KK S – Owen Jay Gingerich swoją książkę o recepcji dzieła Kopernika zatytułował Książka, której nikt nie przeczytał. Filipiński egzemplarz De revolutionibus był jednak intensywnie czytany.

JCz – On był właściwie użytkowany; w zupełnie inny sposób niż mogłoby się wydawać. To jest niesamowite, że w każdym egzemplarzu objawia się to, jak był czytany. Badaniem tego zajmuje się dziedzina określana jako archeologia czytania. Specjaliści obserwują zagięte rogi, wytarte miejsca, podkreślenia, adnotacje. Na ich podstawie mogą stwierdzić, jakie osoby korzystały z książki, w jaki sposób, w jakim celu. W ten sposób został opracowany księgozbiór przypisywany Kopernikowi. Zbiór jest obecnie w bibliotece Wyższego Seminarium Duchownego Metropolii Warmińskiej «Hosianum» w Olsztynie. Jakiś czas temu ukazała się publikacja zatytułowana Zapiski marginalne Kopernika. Uczestniczyłyśmy w tym wieloaspektowym projekcie, bo księgi były również badane i konserwowane. Inni badacze analizowali, gdzie i kiedy mogły być wykonane i właśnie – jak były użytkowane, jak czytane. Udział w takich projektach daje nam ogromne doświadczenie, ale także inne spojrzenie, do którego chcemy przekonać naszych kolegów z Filipin.

Dla nas konserwatorów-restauratorów jest ważne, żeby zachować indywidualny charakter dzieła, nie kierować się jedynie walorami estetycznymi. Księga to też dokument, to nie tylko dzieło sztuki, to raczej świadek historii, nośnik pewnych, cennych wartości. Zarówno naukowych, jak i sentymentalnych. Nie chcemy ich stracić. Wycierając ślady palców, coś zyskujemy, pewną estetykę, ale jednocześnie coś tracimy.

– Uzupełniacie druk w miejscach, gdzie jest wytarty, niewidoczny?

KK S – Rekonstrukcje tekstu w pewnych sytuacjach są możliwe do przeprowadzenia, ale obecnie robi się to bardzo rzadko.

JCz – Kiedyś na stare książki patrzono jak na coś użytkowego, coś do czytania. Tak też podchodzono do ich napraw. Ale teraz wszystko niemal jest dostępne cyfrowo. Merytoryczna zawartość jest powszechnie dostępna, nie ma potrzeby uzupełninia tekstu. Księgi zmieniły swój charakter. Są dokumentem, dowodem, eksponatem, czasami dziełem sztuki. Podejście teraz jest zupełnie inne. Pomimo tego, że mamy takie możliwości, to musimy zawsze zadać sobie pytanie, czy chcemy tekst uzupełniać.

KK S – Trendy w konserwacji zmieniają się. Teraz doceniamy wartość tego, jak dzieło się zmieniało w czasie. Jeśli mamy na przykład książkę przestrzeloną, to ten otwór po naboju jest wartością historyczną. I trzeba go zachować. Wszystko to wymaga wieloaspektowego namysłu.

JCz – Z reguły przeprowadza się tzw. analizę wartościującą. Szukamy różnych atrybutów zabytku i, dyskutując z właścicielami, historykami i innymi badaczami, ustalamy, co jest ważne, co zachowujemy.

– Przez całą niemal naszą rozmowę nurtuje mnie pytanie, co jest dla tej księgi najlepsze. Czy powinna stale być w zamknięciu w odpowiednich warunkach, czy też powinno się ją co jakiś czas otwierać, przekładać jej kartki. Czy powinno się ją udostępniać

JCz – W jej obecnym stanie lepiej jej nie dotykać. Papier, jak mówiłyśmy, kruszy się przy przekładaniu kart. Ponadto pomiędzy stronami znajdują się resztki jakiegoś błękitnego proszku. Nie wiemy, co to jest. Mamy próbki, trzeba to dokładnie zbadać.

KK S – Proszek wprowadzono pomiędzy karty w przeszłości, prawdopodobnie w celach dezynsekcyjnych. Ale okazało się, że jest szkodliwy dla człowieka. Niestety nie zachowała się żadna dokumentacja tych działań. Obawiamy się, że może to być substancja zawierająca szkodliwe związki na bazie chloru, arsenu, rtęci, może jakichś jonów metali. Wszystko to jest szkodliwe nie tylko dla owadów i człowieka, ale także dla papieru. Trzeba będzie to usunąć, co nie będzie proste, bo wniknęło w struktury papieru.

JCz – Ale z pewnością można dużo zrobić, by książka mogła być eksponowana i udostępniana od czasu do czasu. Zabytki „istnieją” tylko wówczas, gdy są udostępniane, gdy można mieć z nimi bezpośrednią styczność. Jeśli są w złym stanie zachowania, po niezbędnych procesach konserwatorskich, powinny być incydentalnie eksponowane w odpowiednich warunkach. Jednak nie powinno się ich aresztować w magazynach!

Uważam, że ekspozycje takich zabytków powinny być wydarzeniem, świętem. W ten sposób można budować, podkreślać wyjątkowość obiektu, w swoisty sposób podnosić jego rangę. Filipińczycy wycenili egzemplarz De revolutionibus bardzo wysoko, ale nie zawsze aspekt finansowy jest najistotniejszy. Bo przecież na wartość zabytku wpływa wiele aspektów. Ważne, aby przygotowując projekt konserwacji-restauracji, starać się zachować je w jak największym wymiarze.

– Dziękuję za rozmowę.

Dr Jolanta Czuczko jest adiunktem, a mgr Karolina Komsta-Sławińska asystentem w Katedrze Konserwacji-Restauracji Papieru i Skóry Wydziału Sztuk Pięknych UMK.

pozostałe wiadomości

galeria zdjęć

Kliknij, aby powiększyć zdjęcie. Click to zoom the picture.