Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Także przyjaciel!

Zdjęcie ilustracyjne
fot. Andrzej Romański

Z prof. Andrzejem Sokalą, prorektorem UMK ds. studenckich i polityki kadrowej, rozmawia Winicjusz Schulz

– „Mentor Studentów” to brzmi pięknie i ... dumnie. Takim tytułem uhonorowany został Pan w Gali Laurów Uniwersyteckich, przyznawanych przez Forum Uniwersytetów Polskich. Jak odebrał Pan tę wiadomość?

– Byłem – rzecz jasna – bardzo mile zaskoczony i bardzo szczęśliwy. Bo czyż można sobie wyobrazić większe wyróżnienie nauczyciela akademickiego przez studentów?!

– Według Słownika Języka Polskiego mentor to „mądry doradca, wychowawca i nauczyciel”. Jak widzi Pan swoje rektorskie zadania w tych dziedzinach?

– To, co od kilku lat robię jako prorektor ds. studenckich, to naturalne przedłużenie tego, co robiłem wcześniej jako prodziekan i dziekan mojego wydziału – Wydziału Prawa i Administracji, a także jako nauczyciel akademicki. Z pewnością przez wszystkie te lata starałem się być doradcą studentów i, w pewnym sensie, ich przyjacielem. Kimś, kto stara się im pomagać, kimś na kogo mogą zawsze liczyć i na kim mogą zawsze polegać. I tyle.

– Wiem, że o sobie trudno się mówi, ale czym prorektor Sokala wyróżnia się na tle licznego grona prorektorów ds. studenckich innych uczelni? Dlaczego właśnie w Pańskie ręce trafił ten laur? Jakim komentarzem opatrzono to wyróżnienie?

– Sądzę, że na uczelniach bez trudu można by znaleźć sporo kandydatów do tytułu „Mentora Studentów”. Także w naszej. Ale cóż, ten zaszczytny tytuł jest tylko jeden. No i trafił w moje ręce. Bardzo się z tego cieszę! A co do komentarza, to zdaje się zawierał on wskazanie na „wyjątkowe zaangażowanie w życie studenckie”, „wspieranie organizacji studenckich i studenckich inicjatyw”, „dotrzymywanie danego słowa” oraz to, że „studenci zawsze mogą liczyć na wsparcie i radę” laureata.

– Jest Pan już drugą kadencję prorektorem ds. studenckich, a wcześniej był Pan dziekanem Wydziału Prawa i Administracji. To lata bogatych doświadczeń w kontaktach ze studentami. Prorektorów zajmujących się studenckimi sprawami mają w zasadzie wszystkie uczelnie. Pan na swoje stanowisko – co widać na co dzień – ma ... autorską koncepcję. Z pewnością jednym z jej ważnych elementów jest otwartość i obecność wśród studentów.

– Nie wiem, czy to koncepcja autorska, ale rzeczywiście – tak jak Pan zauważył – stawiam w swojej pracy na obecność wśród studentów i doktorantów. Korzystam na przykład ze wszystkich zaproszeń, jakie od nich otrzymuję. Spotykam się z nimi i wsłuchuję w to, co mówią. A na „neutralnym gruncie” mówią zazwyczaj więcej i bardziej otwarcie o swoich problemach. Trudno mi sobie po prostu wyobrazić, by pełnić tę funkcję wyłącznie „zza biurka”.

– Wspomniałem o latach bogatych doświadczeń w działaniach na rzecz studentów. A czego najbardziej studenci potrzebują i oczekują od „swego” prorektora?

– Wsparcia w kryzysowych sytuacjach i rady, jak wyjść z problemów, w których się znaleźli. Często także po prostu wysłuchania i dodania otuchy.

– Jakie sprawy należą do najpopularniejszych i najpowszedniejszych?

– Jakieś 90 procent to typowe sprawy regulaminowe, na przykład odwołania od decyzji o skierowanie na powtarzanie roku, odwołania od decyzji o nieprzyznaniu warunkowego wpisu na kolejny rok itp., a także kwestie stypendialne.

– A bywały jakieś bardzo nietypowe sprawy, które wręcz Pana zaszokowały? I był Pan bardzo zaskoczony, że można z nimi zwrócić się do prorektora?

– Tak, i takie sprawy się zdarzają. Ostatnio jedna ze studentek, zdając sobie sprawę, że jej formalny wniosek w sprawie stypendium nie mógł być uwzględniony, przyszła opowiedzieć w jak trudnej jest sytuacji i z prośbą o radę, jak z tego wyjść. Proszę mi wierzyć, że jej sytuacja jest dramatyczna i to nie z jej winy. Opowiedziała, co przeszła, a przecież opowiadanie o dość intymnych sprawach, relacjach z rodziną nierozumiejącą, że chce studiować, nie należą do łatwych. Bardzo trudno o nich mówić obcym. Mnie zaufała. I dobrze. Z pomocą moich współpracowników udało się znaleźć, choć w pewnej mierze, rozwiązanie, które mam nadzieję pomoże jej kontynuować studia.

– W gronie naszych czytelników są także studenci, doktoranci. Może warto wykorzystać naszą rozmowę także jako okazję do przypomnienia im, z jakiego typu sprawami mogą się do Pana zgłaszać?

– Myślę, że studenci i doktoranci dobrze wiedzą, że przyjść do mnie mogą z każdą sprawą, że z każdym porozmawiam i jeśli tylko będzie to możliwe mogą liczyć na pomoc i radę. A jeśli jakiejś sprawy naprawdę załatwić się po ich myśli nie da, to dowiedzą się dlaczego i wyjdą przekonani, że nie wynika to z czyjejś złej woli, ale na przykład z przepisów prawa.

– Zapewne gros Pańskich doświadczeń to doświadczenia pozytywne. A bywały także negatywne? Zawiódł się Pan na kimś? Ktoś Pana mocno rozczarował?

– Owszem, ale te negatywne doświadczenia zdarzały się i zdarzają jednak bardzo rzadko. Na przykład trafił się kilka lat temu doktorant będący na tzw. przedłużeniu studiów i zresztą do dziś bez doktoratu, który do tej pory – jak słyszałem - ma do mnie pretensje o to, że odmówiłem mu stypendium dla najlepszych doktorantów.

– Jacy są dzisiejsi studenci: lepsi, gorsi, czy po prostu inni w porównaniu z Pańskimi studenckimi czasami? A jeśli inni to w czym przede wszystkim?

– Wydaje mi się, że w zdecydowanej większości są tacy, jak w moich i Pana czasach. Uczą się, a im sesja bliżej, tym więcej i szybciej. Myślą o przyszłości i chcą zdobyć wykształcenie dające przepustkę do dobrej pracy. Bawią się, jak my, w klubach i pubach. Część aktywnie działa w samorządzie studenckim i studenckim ruchu naukowym. Szukają przyjaciół. Częściej jednak od nas pracują w trakcie studiów, głównie w restauracjach i sklepach. My oczywiście też dorabialiśmy w studenckiej spółdzielni pracy, ale dużo mniej i rzadziej, niż nasi młodsi koledzy. Są też oczywiście, tak jak kiedyś, i tacy, którzy wiecznie narzekają, którym nic się nie podoba i nic się nie chce. Ale ci są – tak jak za naszych czasów – w zdecydowanej mniejszości. Dużo studentów to naprawdę aktywni ludzie i błędem jest patrzenie na działalność studencką wyłącznie przez pryzmat Juwenaliów i juwenaliowego piwa, a pomijanie wielu ważnych i cennych projektów, które realizują, by wspomnieć choćby o „Wampiriadzie”, rekrutowaniu dawców szpiku, gali charytatywnej czy „Copernicadzie”. Doceńmy to!

– Dziękuję za rozmowę.

pozostałe wiadomości